Boże Narodzenie 2018

Najważniejsza jest rodzina. I przyjaciele. Dostałam od przyjaciółki, takiej jeszcze ze studiów, pierniki… bardzo zawrociańskie – nuty, klucze wiolinowe, instrumenty muzyczne! 🙂 Chciało jej się je upiec, pięknie ozdobić i dostarczyć mi z drugiego końca miasta. To w świętach Bożego Narodzenia jest najlepsze – dbałość o tych, których kochamy i lubimy, pamieć o tych, którzy świętowali z nami kiedyś. Dla mnie ważni jesteście jeszcze Wy, Czytelnicy, bo to dzięki Waszej wyobraźni moi bohaterowie żyją. Dobrego świętowania, cokolwiek to dla Was znaczy! 

A tak z piernikami bywało w Zawrociu :

XXXIX. PIERNIKI 

(fragment powieści “Cztery rzęsy nietoperza”)

(….)

3
Wielkie pieczenie, babko. Jóźwiakowa wyrwała mnie z leżenia
i gdybania. Powiedziała, że już czas najwyższy na pierniki,
a nawet już po czasie, trzeba więc zakasywać rękawy.
Potem zdradziła mi twój przepis. Ten łatwiejszy!
— Za pierniki witrażowe to się pani nie ma co brać. —
Marta miała kiepskie zdanie o moich zdolnościach kulinarnych.
— To już pan Paweł szybciej by sobie z nimi poradził.
Dla pani za trudne. — Chwilę przerzucała kartki w pięknie
oprawionym notatniku. — O! Jest! — postukała w kartkę. —
A tam — wskazała na szufladę na samym dole — są foremki
i blaszki. Tak tu było zawsze. Świąteczne przygotowania
zaczynały się wcześniej niż w innych domach, by potem nie
robić wszystkiego naraz — Marta westchnęła, jakby nagle
zatęskniła za tamtymi czasami.
— Babka sama je piekła?
— To było wspólne pieczenie. Emila nazywała to zresztą
pierniczeniem. Zbierała się cała rodzina. Każdy piernik był
inny, mimo że było ich ze sto. Wszyscy je ozdabiali. A teraz
to sama nie wiem, czy składników nie trzeba dzielić na pół.
Bo kto ma je zdobić i kto miałby je potem jeść? No ale trochę
trzeba upiec. Bo jakie to byłyby święta bez pierników?
A i na choinkę trzeba mieć choć parę. Pani Milska wieszała
na drzewku te, które najlepiej się udały. Zawody były, kto
wygra. Zwycięski piernik wisiał na samej górze z przodu.
Chłonęłam każde słowo Jóźwiakowej i czułam, jak mi
rośnie wielka gula w gardle. Tak wyglądały święta Pawła.
Moje też mogłyby tak wyglądać, gdybyś choć raz mnie tu
zaprosiła.
Przepchałam jakoś tę gulę.
— I kto wygrywał najczęściej?
— No jak to kto? Pani babka. Gra to się co najwyżej toczyła
o drugie miejsce.
— I kto je zajmował?
— To już różnie. Emilka i Paweł to się czasami prześcigali
w żartach. Ona na przykład robiła pierniki w kształcie
wątroby czy nerek. To już jak na studiach była. A on jakieś
cytryny robił, mandoliny i diabli wiedzą co jeszcze. — Marta
pomyliła chyba cytryny z cytrami.
— A kto decydował o wygranej?
— Głupie pytanie. Oczywiście, że pani Milska. Jak
o wszystkim! Czasami to się nawet wydawało, że o pogodzie
decydowała. Mówiła na przykład, że życzyłaby sobie
odwilży i odwilż przychodziła. Można było szykować już
wcześniej płaszcz i gumowce. A teraz to już sam człowiek
czasami nie wie, co robić. Kiedyś to było się kogo poradzić,
a dziś trzeba samemu coś wymyślać — westchnęła ciężko.
Widać było, że ma jakiś problem.
— Pan Jóźwiak jest mądrym człowiekiem. Jego powinna
pani pytać.
— To nie takie sprawy — burknęła. — Babskie! Pani Milska
pewnie by wiedziała, jak uchodzić Mikołajka. Taki dziki
jak ten pani Bzyl. Do psów to Stasiek ma rękę, a do dzieci
nigdy nie miał. A Mikołajek to chyba diabła ma za skórą.
Wszystkie talerze mi wytłukł, jak była Hania. Bo on nie tylko
ucieka Bóg wie gdzie, ale i na każdą szafkę musi w domu
wleźć. Runęła cała półka, runęły talerze, runął i Mikołajek.
Talerze w kawałkach, półka to samo, a ten diabluk tylko się
otrzepał i zwiał. A to jeszcze moja ślubna porcelana była.
Teraz na fajansie będziemy jeść.
— Może warto odkryć, co on lubi. Żeby mu zabawę jakąś
zorganizować.
— Psocić lubi. I latać jak głupi. Trzeba by go sznurem
przywiązać, by go w tej niby zabawie przytrzymać. No ale
skąd pani ma to wiedzieć, jak dziecko dopiero w drodze
i żadnych doświadczeń. A pani Milska wychowała jedno
z piekła rodem.
— Czyli?
— A! Co ja tam będę takie rzeczy mówić. Pierniki czekają.
Musi pani sprawdzić, czy wszystkie składniki są w szafkach.
I posypki dokupić, zanim zacznie pani piec. W tym
małym sklepiku obok księgarni znajdzie pani wszystko, co
trzeba.
4
Dla siebie zrobiłam takie całkiem zwykłe pierniki — domki,
serduszka i gwiazdki, bo matka właśnie takie piekła na
święta. Trochę je tylko polukrowałam i dodałam perełki oraz
cukrowe śnieżynki. Biel. W moim rodzinnym domu w święta
królowała biel. I ja bezwiednie to powtórzyłam.
A potem spojrzałam na to krytycznie i za chwilę do bieli
dołączyła kolorowa posypka, mak i barwione wiórki kokosowe.
Koniec z bielą! U mnie będzie kolorowo!
Dla Fasolki był miś, laleczki w rozłożystych sukieneczkach,
łódka, słonik z podniesioną wysoko trąbą na szczęście,
piesek, a nawet dwa samochodziki, gdyby Fasolka okazała
się przypadkiem Fasolem.
Dla Pawła były piernikowe nuty, by mógł sobie z nich
ułożyć świąteczną melodię. Do tego parę instrumentów muzycznych
i jeden trochę toporny klucz wiolinowy.
Były jeszcze pierniki na choinkę — wielki guzik dla
ojca, teatralna maska dla Filipa. Dla ciebie, babko, zrobiłam
piernikową różę. Długo zastanawiałam się, co mogłabym
zawiesić dziadkowi Maurycemu i w końcu zdecydowałam
się na fajkę. I jeszcze dwa znaki zapytania — moi nieznani
dziadkowie, którym też należał się prezent na choince.
Część pierników pomógł mi ozdobić Brunon — te dla
Fasolki.
— To ja może lepiej machnę ci ten samochód — rzucił,
gdy podsunęłam mu laleczkę.
Zjawił się dwadzieścia minut wcześniej, gdy właśnie
wyjmowałam ostatnią porcję upieczonych ciastek. Znał psy,
więc tylko nacisnęłam przycisk. Po drodze jeszcze trochę
pomęczył Bzyla, a potem wszedł z rozmachem do domu,
ośnieżony, jakby wytarzał się razem z Bzylem w zaspach.
Jeszcze taniec Unty, podskoki i niedźwiedzie pieszczoty.
A na koniec, z rozpędu, Brunon uściskał także i mnie.
— Pić! — rzucił, kierując się w stronę kuchni. — I jeść.
Nie zdążyłem w Olsztynie. Tam jeszcze większe kopieluchy.
— Czyli?
— Zaspy. Nie znasz tego słowa?
— Nie. Fajne!
Brunon umył ręce w zlewie, a potem otworzył lodówkę
i wyciągnął żółty ser.
— Mogę?
— Jasne. Czuj się jak u siebie w domu — rzuciłam, z rozmysłem
pozwalając sobie na odrobinę kpiny.
Spojrzał tak jakoś nie wprost.
— Jak w domu? U mnie w domu było głodno i chłodno.
A ta dziupla nad jeziorem… Ściany i dach to jeszcze nie dom.
Nie mam domu — stwierdził z przekonaniem, przenosząc
wzrok na pierniki. — I pewnie nie będę miał.
Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Brunon być może
należał do tego typu ludzi, którzy są maksymalistami. Namiastki
ich nie zadowalały.
— Mam zupę — mruknęłam, by przerwać milczenie. —
Może wolisz coś ciepłego?
Zatrzymał nóż tuż nad serem.
— Wolę.
Po chwili jadł zupę, a ja odgrzewałam drugie.
— Ochrona! — powiedział przy gulaszu. — I ze dwie
kamery! Psy to za mało.
— Jak wróci Paweł, to o tym pomyślimy.
— Ja bym na twoim miejscu nie czekał.
Brunon na dokładkę też nie czekał, tylko sam sobie ją
wziął. Ledwie stłumiłam głupi śmiech.
— Niech zgadnę, masz znajomego, który zajmuje się takimi
rzeczami.
— Mam. Mam różnych znajomych. Ten akurat jest trochę
lepszym kumplem, niż ten od Bzyla.
— Nie mam kasy — przyznałam niechętnie. — Najpierw
zakup Reksa, potem tego elegancika. Nie mówiąc już o tym,
że utrzymuję mieszkanie w Warszawie i Zawrocie.
— No tak… O tym nie pomyślałem. Dobra. Z kamerami
można poczekać, ale jeśli chodzi o firmę ochroniarską, to
radziłbym przejechanie się tam już teraz.
— Tam?
— Mają swoją siedzibę po drugiej stronie Lilowa. Obok
straży zresztą. Jak ci powieszą na płocie informację, że Zawrocie
jest pod ochroną, to niejeden się zastanowi.
— Nie pomyślałam o takim rozwiązaniu. Może to dobry
pomysł…
— To ubieraj się! — Brunon zerwał się z krzesła.
— A herbata? — wskazałam głową na parujący kubek,
a potem na swoje wypieki. — Zdobiłeś kiedyś pierniki?
— Szczerze mówiąc nie.
— To masz okazję to zrobić. — Wręczyłam mu perełki. —
A w międzyczasie przestygnie ci picie.
Nie doczekaliśmy tej chwili. Po samochodziku był jeszcze
słonik, a potem Brunon zarządził wyjście.
— Potem wypiję herbatę — postanowił. — Jak załatwimy
sprawę.
Nie wypił. Wracaliśmy już do Zawrocia, gdy zadzwonił
telefon. Jedno „cześć”, później tylko mruknięcia Brunona
potwierdzające, że pilnie słucha. I coraz bardziej pochmurna
twarz. Nie dowiedziałam się, kto i po co dzwonił. Brunon
w milczeniu podwiózł mnie do domu.
— Chciałem dopilnować tych cwaniaków z ochrony, ale
muszę jechać.
— Poradzę sobie.
— Wiem. Z ludźmi radzisz sobie lepiej niż z psami. —
Rozbawiło go to. — Choć może z facetami?
Zostawił mnie z tym trochę prowokacyjnym pytaniem
przed bramą Zawrocia. I także z drugim — moim własnym —
czy zjawił się sam z siebie, czy może znowu Paweł prosił go,
by do mnie zajrzał.

Książka na zimę

Wiadomości z Wydawnictwa Literackiego: Pierwszy etap plebiscytu na “Najlepszą książkę zimy” organizowanego przez serwis Granice.pl. już się zakończył. Powieść “Zanim odfrunę” – otrzymała nominację jury i internautów. 
Tylko do najbliższej niedzieli – 9 grudnia 2018 do godziny 23:59 – trwał będzie II etap plebiscytu. Zapraszam do zabawy na : 
http://ksiazkanazime.pl