Z HANNĄ KOWALEWSKA ROZMAWIA ADA ROMANOWSKA
1. Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?
Od małomiasteczkowej, peerelowskiej nudy. Rzeczywistość wokół mnie była tak szara, że jedyną pociechą było stworzenie sobie jakiejś przyjemnej fikcji. Marzenia doskonale wyćwiczyły moją wyobraźnię.
2. A gdyby Bóg dał Pani dwie ręce do pisania? W czym by się Pani spełniła?
W powieściach s/f. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wygospodarować trochę czasu na dokończenie kilku zaczętych i napisanie kilku pomyślanych książek, których akcja będzie się działa w światach trochę innych od naszego.
3. Ukończyła Pani filologię polską. Czy studiowanie akurat tego kierunku mobilizowało Panią do pisania czy może wręcz przeciwnie?
Wręcz przeciwnie. Pisałam dużo przed pójściem na studia, potem także po studiach, a w czasie ich trwania prawie wcale, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata. Za dużo się działo – to były studia czteroletnie, mieliśmy przeładowany program, musiałam przeczytać setki książek, więc już mi się nie chciało myśleć o własnych… A poza tym to były lata Solidarności, strajków na uczelni, stanu wojennego – i bujnego życia towarzyskiego.
4. Skończyła Pani Studium Scenariuszowe przy PWSFT w Łodzi. Co Panią pchnęło w stronę pisania scenariuszy, a potem dramatów?
Przeznaczenie. I szukanie czegoś nowego. Należę do tych twórców, którzy lubią oswajać kolejne formy, sprawdzać się w nich. W pisaniu scenariuszy i dramatów pociągało mnie także i to, że przy ich powstawaniu współpracuje się z ludźmi już na etapie tworzenia. Jednak najważniejsze jest dla mnie powieściopisarstwo, tylko że to wielka samotnia i całkowite zanurzenie w fikcji, więc kilka razy w życiu odchodziłam na jakiś czas od prozy.
5. Pisze Pani wiersze, prozę poetycką, opowiadania, słuchowiska i dramaty. Jaki gatunek pozwala Pani znaleźć odwiedź na rzeczywistość, w której człowiek ucieka od kultury i sztuki ku kulturze masowej?
Nie wiem, czy ja szukam odpowiedzi na rzeczywistość, jakakolwiek ona jest. Piszę teksty, które do mnie przychodzą. Usiłuję skusić ludzi swoimi opowieściami, bo bez czytelników książka jest tylko plikiem zadrukowanych kart. I snując te historyjki jednocześnie przemycam ważne dla mnie treści. Czasami są one związane z rzeczywistością, komentują ją lub syntetyzują, ale częściej z moim wewnętrznym światem.
Nie jestem też pewna, czy rzeczywiście współczesny człowiek ucieka od kultury wysokiej. Ona zawsze była elitarna, tworzyła ją i odbierała niewielka grupa ludzi. I zawsze była jakaś kultura dla mas, różnica jest taka, że teraz kultura masowa jest też kulturą globalną – i totalną. Atakuje współczesnego człowieka tysiącem tandetnych wydarzeń, obrazów i informacji. Dokonanie selekcji wymaga wysiłku, więc przepracowany i zdezorientowany człowiek często sięga po to, co jest najbliżej, dlatego jest to zwykle papka z telewizyjnego okienka.
Jeśli nie chce się być czytanym jedynie przez garstkę wyrafinowanych wybrańców, trzeba szukać sposobów na dotarcie do ludzi. Stąd takie zjawiska jak prowokacja czy skandal. Ja ciągle jeszcze wierzę w moc dobrej opowieści i magię książki, która przyciąga czytelnika, któremu jest potrzebna.
6. Pracowała Pani jako polonistka w liceum, później jako bibliotekarka. Teraz widzi Pani literaturę z innej strony – bo przecież tworzy ją sama. Co wobec tego może Pani powiedzieć o sytuacji literatury w Polsce?
Jestem zdumiona, że przy tej całej polskiej biedzie oraz zabieganiu i jednocześnie przy zalewie różnorodnych towarów ludzie znajdują pieniądze na kupno książek, a potem jeszcze czas, by je czytać. Cudowny fenomen. Gorzej jest z krytyką literacką, która niemal nie istnieje. Recenzje zostały wyparte przez agresywne artykuły promocyjne, nie ma żadnej hierarchii, brakuje prawdziwych autorytetów i poważnych omówień książek. Nie ma ani jednego tygodnika literackiego, zniknęły też dodatki poświęcone książkom w dziennikach. Miesięczniki literackie są koteryjne. Pozostałe media lekceważą książki i może także nie mają koncepcji, jak ją promować.
7. Skąd Pani czerpie pomysły do swoich powieści, opowiadań?
Przychodzą do mnie – tuż przed zaśnięciem. Jeśli zdołam się zmobilizować do zapalenia światła i zapisania szkicu takiego pomysłu, to już jest, ale potem potrzebny jest jeszcze trud napisania tekstu – a to jest jak tkanie ze słów, emocji, wspomnień, wyobraźni. Żmudna praca, ale fascynująca, bo podczas pisania przychodzą dalsze pomysły i można tkać dalej, aż do ostatniej kropki.
8. Z wielkim zachwytem czytałam „Julitę i huśtawki”. Odebrałam powieść jako ironię PRL-u towarzyszącemu człowiekowi na każdym kroku, budujący bądź niszczący w nim uczucia. Skąd pomysł na taką historię w dzisiejszych czasach?
Pomysł tej powieści przyszedł do mnie w 1987 roku, gdy jeszcze trwał PRL i to w swojej najbardziej absurdalnej postaci rozsypującego się systemu. Wtedy jeszcze był we mnie bunt i niezgoda na absurd, na zniewolenie, na szarość, na rządy karierowiczów, na brud i mizerię tych czasów. Ale nie napisałam wówczas tej książki. Komuna upadła, dużo się zmieniło, ludzie szybko zapomnieli, czym był PRL, przestali też zauważać, że on ciągle w nich jest, w myśleniu, postawach, w scenerii ich życia, postępkach. Wróciłam do tej książki, bo lubiłam jej bohaterów i styl, ale pracując nad tą nią szybko uświadomiłam sobie, że głównym bohaterem jest tak naprawdę peerelowska małomiasteczkowa codzienność – świat, który przeminął i żyje już tylko we wspomnieniach, lukrujących to co było, zmieniających przeszłość, trochę jak mucha w bursztynie. To była taka moja własna podróż w przeszłość – opisywałam muchę, ale też starałam się przypomnieć sobie, jak to było, gdy jeszcze ta mucha była żywa.
9. „Tego lata, w Zawrociu” to powieść pełna magii i poezji. Stary dom pochłania Matyldę – główną bohaterkę – swoją tajemniczością, zagadkowością, w końcu ją zmienia. A czy ta książka coś w Pani zmieniła? Otrzymała Pani bowiem nagrodę za najlepszą polską powieść 1997 roku.
Wygrana w konkursie wypromowała tę książkę i uczyniła bestsellerem. Wydałam potem kilka innych powieści, także i kontynuację tej powieści, ale to „Tego lata, w Zawrociu” jest ciągle najlepiej sprzedająca się moja książką. Została też przetłumaczona na język niemiecki.
10. Proust mawiał: Pani Bovary to ja… Ile jest Pani w bohaterach, których Pani tworzy?
Nie wiem. Dużo i mało. Nie opisuję wydarzeń ze swego życia, ale daję niektórym bohaterom własną wrażliwość, czasami swoje myśli czy poglądy. Istnieją, bo ich pomyślałam, bo wygrzebałam ze swoich wspomnień, snów czy wyobraźni jakieś interesujące drobiazgi i z tej myślowej mgły pozwoliłam im się wydobyć. To nieopisywalny proces.
11. Co jest dla Pani największym życiowym sukcesem?
To, że mam zawód, który jest też moją pasją. Że mam przyjaciół. Że z kilku swoich wad zrobiłam zalety. Że ciągle jeszcze wierzę, iż życie ma sens.
12. Nad czym teraz Pani pracuje?
Piszę scenariusz serialu. To właśnie moment odpoczynku od prozy. Ale czasami zaglądam do trzech powieści.