Szepty i kłamstwa

słuchowisko

miejsce premiery: Teatr Polskiego Radia
data premiery: 2001-04-06
reżyseria: Andrzej Jarski
realizacja akustyczna: Ewa Szałkowska
opracowanie muzyczne: Małgorzata Małaszko

OBSADA:

Babcia Zofia Rysiówna
Sąsiadka Joanna Jędryka
Kobieta Olga Sawicka
Mężczyzna Adam Bauma

 

W słuchowisku są dwa plany – realistyczny i plan myśli. Muszą się one od siebie odróżniać. Czasami zachodzą na siebie. Plan myśli lekko przetworzony, odrealniony, może zaznaczony frazą na jakimś instrumencie.

Poszczególne części powinna oddzielać od siebie lekko niepokojąca muzyka.

 

I

Dzwonek do drzwi. Długi, męczący.

 

BABCIA: (plan myśli, babcia jędzowata, demoniczna) No, już są… (chichot) Przeczuwałam, że zjawią się właśnie dzisiaj. Taaak! Już czas. Najwyższy czas. Mmmm, jakże mnie zmęczyła samotność. (dzwonek w tle, chichot) Niech sobie trochę podzwonią. Dobrze im to zrobi. (człapanie, stukot laski) Czyż nie jestem biedną, słabą staruszką stojącą nad grobem? (chichot) Pewnie że jestem. No właśnie! A takie staruszki wszystko robią bardzo, bardzo wolno. W dodatku są przygłuche. (dzwonek w tle) Nie bardzo wiedzą, czy dzwoni im w uchu, czy naprawdę. (dzwonek w tle, długi, denerwujący) No, dość się naczekali. W sam raz, by ucieszyć się moim widokiem. (chichocze, słychać będzie szczęk żelastwa, zgrzyt klucza) Najpierw jedna zasuwa… druga… i jeszcze dwa inne zamki. Łańcuch lepiej zostawić.

 

Skrzypienie drzwi, długie, przeraźliwe. Babcia w planie realistycznym udaje schorowaną, przygłuchą staruszkę, więc może trochę kaszleć, głos jej powinien być zmęczony, czasami z lekką zadyszką.

 

BABCIA: Słucham? O co chodzi?

MĘŻCZYZNA: Dzień dobry. My w sprawie mieszkania.

BABCIA: Jakiego mieszania? Ja się do niczego nie mieszam. To

pomyłka! (szczęk drzwi)

KOBIETA: Chwileczkę!

 

Dzwonek. Szczęk drzwi.

 

BABCIA: O co jeszcze chodzi? Mówiłam, że pomyłka!

KOBIETA: Mieszkanie! My w sprawie mieszkania!

BABCIA: (pokasłuje) A… mieszkania. Przecież płacę regularnie.

KOBIETA: Koleżanka mojej mamy pracuje w opiece społecznej. Powiedziała, że pani szuka małżeństwa, które chciałoby zaopiekować się panią w zamian za przepisanie mieszkania. (niepewnie) Chyba dobrze trafiliśmy?

BABCIA: A tak, tak… Miałam taki zamiar… (kaszle) Ale czy to

można teraz zaufać ludziom?

KOBIETA: Niektórym można. Gdyby pani poznała nas trochę lepiej…

BABCIA: (przerywa) A! Każdy tak mówi. Już tu byli tacy jedni. Też robili słodkie miny. Kochana babciu mi mówili i inne rzeczy. Fałsz! Nic więcej. Fałsz! A ja szukam serca. Córka mi umarła, wnuków nie mam. Samotna jestem. (kaszle) I schorowana. Czasami się cieszę, że już mi niedługo życia zostało, bo żyć samotnie, to jakby nie żyć wcale.

KOBIETA: O, to bardzo mądre zdanie. Zgadzam się z panią w

zupełności.

BABCIA: (podejrzliwie) Zgadza się pani? Na pewno? Nie mówi pani

tego ot tak sobie? Dla zmydlenia oczu?

KOBIETA: Ależ skąd!

BABCIA: No dobrze… wejdźcie. (człapanie, stukanie laski) Czemu

nie. Poznać się możemy. To zawsze można. Zawsze. Ale żeby człowiek tak miał szczęście od razu trafić na ludzi serdecznych i dobrych. O! Za dobrze by to było. Gorzki ten świat, gorzki, gorzki jak piołun.

KOBIETA: Zawsze trzeba mieć nadzieję.

BABCIA: Nadzieja dla młodych. Dla starej to tylko nadzieja na

lekką śmierć. Nic więcej…. Nie za czysto tu…

KOBIETA: Ależ to drobiazg. W pani wieku…

MĘŻCZYZNA: Czy to duże mieszkanie?

KOBIETA: Ależ Arturze…

BABCIA: Czy duże? Bardzo duże! W sam raz dla trojga. Proszę!

Cztery pokoje, kuchnia, łazienka. I co ma robić w takim wielkim mieszkaniu samotna, stara kobieta? (kaszel) O, tu był pokój córki. Zostały po niej meble i pustka. Nie ma nic gorszego jak pustka po kochanej osobie.

 

Plan realistyczny miesza się z planem myśli. Kroki, skrzypienie drzwi.

 

KOBIETA: (plan myśli, trochę naiwna, ciepła, niepewna) Babcia…

Czy mogłabym nazwać ją kiedykolwiek babcią? Duszno tu… Wszystkie okna szczelnie pozamykane. Kurz. Warstwy kurzu. Ona też jest zakurzona. W środku. Czy można odkurzyć człowieka? Ileż tu złuszczonych godzin, nacieki czasu. Wymieść to wszystko, wyrzucić na śmietnik… Czy można wyrzucić na śmietnik całe życie człowieka?

MĘŻCZYZNA: (plan myśli) Niezłe mieszkanko. No!… Całkiem,

całkiem. Podłoga trochę zniszczona. O! Wydeptana! Widać ścieżki, którymi chodzi to stare pudło. Przy oknach czarne plamy. Wyglądamy sobie, co? Ha, ha, ha. Nie, nie jest tak źle. Wystarczy wycyklinować. Futryny też w porządku. Tylko te skrzypiące zawiasy… E nie, nie skrzypią aż tak bardzo. No, to jest całkiem, całkiem miłe mieszkanko…

BABCIA: (plan myśli, chichocze) Hej, ja też tu jestem. To ja,

wasza kochana babcia! Ha, ha, ha! Zapraszam was do mojego życia. Czemuż by nie. Widzę, że doskonale się nadajecie. Nie mogłam trafić lepiej. Będzie mi z wami jak w raju. I wam ze mną też. Hi, hi, hi…

 

Skrzypienie drzwi długie, zgrzytliwe.

Muzyka.

 

II

Odgłosy szorowania. Kobieta nuci pod nosem jakąś lekką piosenkę.

 

MĘŻCZYZNA: (z drugiego pokoju) Długo jeszcze, Joasiu?

KOBIETA: Zaraz skończę. (plan myśli, westchnięcie) O! Bolą mnie

plecy. Co tam… Najważniejsze, że wszystko już lśni. No! Koniec. Jeszcze tylko kurz ze stołu… Serwetka… Wazon… Tak. Jak w prawdziwym domu. A może to jest prawdziwy dom? Najprawdziwszy… (ze śmiechem) Jest nawet babcia… Babcia… Jutro posprzątam u niej. Jest taka słabiutka i nieporadna. I ten kaszel. Jakie to straszne… starość. Jakie straszne…

MĘŻCZYZNA: Ejże, o czym tak rozmyślasz. Co to za smutna minka?

Odkąd tu się wprowadziliśmy, w ogóle nie masz dla mnie czasu. Czy tak postępuje dobra żoneczka?

KOBIETA: Przestań, wariacie. No daj spokój, przecież drzwi są

otwarte.

MĘŻCZYZNA: No to co? Przecież wiesz, że ona niewiele słyszy.

Wzrok też już nie ten. To raj dla takich świeżych małżonków jak my.

KOBIETA: (chichocze, opędza się) Uważaj… Rozlejesz wodę…

Andrzej…

MĘŻCZYZNA: Tak… Słucham, kochanie?

KOBIRTA: Jesteś okropny…

MĘŻCZYZNA: Czyżby…?

KOBIETA: Nie… cudowny…

MĘŻCZYZNA: To już lepiej… Chodź. No chodź.

 

Śmiechy, szelesty.

 

BABCIA: (plan myśli) Całują się. Miłość… E! Strasznie nudna

sprawa. Brrr! Żeby chociaż jedna porządna awantura albo chociaż parę cichych dni! Niestety, tylko to migdalenie się po kątach. A! Dam wam jeszcze trochę czasu. A potem (chichocze) zobaczymy… (chichocze)

 

Muzyka.

 

 

III

KOBIETA: (łagodna wymówka) Kochanie, znowu nie zgasiłeś światła w

łazience. Przecież wiesz, jak babcia się tym denerwuje.

MĘŻCZYZNA: Ja? Niemożliwe. Jestem pewny, że zgasiłem.

KOBIETA: I jeszcze się upierasz. Przecież ja nie mogłam go

zapalić, bo tam nie byłam. A babcia pięć razy sprawdza, zanim odejdzie od drzwi. Przecież wiesz.

MĘŻCZYZNA: Do diabła ze światłem. Czy ja muszę od rana tego

słuchać? Nie masz nic innego do roboty jak robienie wymówek? Światło w łazience, przygnieciona poduszka w gościnnym, nie tam położona ścierka w kuchni. Co to internat? Koszary? (głośniej) Mam to gdzieś!

KOBIETA: Ciii… Ależ kochanie. Tak nie można. Dla nas to drobne

sprawy, ale dla babci to cały jej świat. Nie rozumiesz?

MĘŻCZYZNA: Ale nie mój. Ot co! Nie mój. Ta stara wiedźma…

KOBIETA: Ciiii!

MĘŻCZYZNA: Ta głucha, stara wiedźma usiłuje wytresować nas jak

jakieś wyliniałe psy. Ale nie ze mną takie numery.

KOBIETA: Kochanie, jesteś zdenerwowany. Stary człowiek zawsze

jest trochę dziwakiem. Tak już jest. Dzięki niej mamy własne mieszkanie. Oddała nam nawet pokój córki, byśmy mogli sobie zrobić sypialnię. Masz gabinet, gdzie nikt ci nie przeszkadza. Możemy nawet korzystać z gościnnego. Wprawdzie jest trochę staromodny, ale gości można w nim przyjąć. Nie możemy narzekać. W zamian powinniśmy okazać jej trochę życzliwości.

MĘŻCZYZNA: Niech ci będzie.

KOBIETA: Kochanie, jeszcze się gniewasz?

MĘŻCZYZNA: (chłodno) Nie.

KOBIETA: To dobrze. Nie lubię, gdy się kłócimy. Acha, babcia

prosiła, żebyś naprawił stołeczek. Jedna nóżka się obluzowała, a babcia staje na nim, gdy podlewa kwiaty.  Mówiłam, że sama będę to robiła, ale wiesz, jaka ona jest.

MĘŻCZYZNA: Wiem. Ale chyba nie chcesz, bym zajmował się o siódmej

rano nóżką od babcinego stołka. Spóźnię się do pracy.

KOBIETA: Oczywiście, kochanie, że nie teraz. W tej chwili zjesz

pyszne śniadanie.

MĘŻCZYZNA: Nie mam już na to czasu.

KOBIETA: To wypij chociaż kakao.

MĘŻCZYZNA: Traktujesz mnie jak dziecko. Poradzę sobie.

KOBIETA: Nie zapomnij o kanapkach.

MĘŻCZYZNA: Nie zapomnę.

 

Trzask drzwi. Chichot babci.

 

KOBIETA: (plan myśli) Wyszedł. (wzdycha) Babcia ma rację. On w

ogóle mnie nie słucha. Ponoć mężczyźni tacy już są. Chłodni i obojętni. Najpierw trochę miodu, a potem piołun. Tak, babcia doskonale ich zna, żyła tak długo, napatrzyła się. Tak mi smutno i samotnie. Andrzej… Nie, potem o tym pomyślę. Muszę się czymś zająć. Tylko czym?… Posprzątam w kuchni. Babcia znowu rozlała mleko. I tak jej było przykro. Próbowała posprzątać, ale tylko wszystko pomazała. Ale to przecież nie jej wina. Czy ja też będę taka nieporadna na starość? Taka słabiutka i bezbronna?… Wiem! Poczytam jej. Pewnie się nudzi. (plan realistyczny) Babciu! Może masz ochotę na książkę.

BABCIA: Nie, wnusiu. Tak mnie jakoś dzisiaj głowa boli.

Zdenerwowałam się może tym mlekiem czy co. Chyba Andrzejek się na mnie za to mleko nie gniewał? Tak głośno mówił, czy może mi się zdawało?

KOBIETA: Ależ skąd. Przecież babcia wie, że on babcię uwielbia.

Nie mógł znaleźć swojego ulubionego krawata. Sama babcia mówiła, że mężczyźni są strasznie niecierpliwi.

BABCIA: A tak, to prawda. Mój mąż świętej pamięci to mnie nawet

czasami bił. Uchowaj Boże, żeby tobie miało się to zdarzyć. Uchowaj Boże. Ach ci mężczyźni! Uderzą, okłamią, zdradzą. Nie można im ufać. A ty jesteś taka naiwna, wnusiu, taka naiwna.

KOBIETA: Ależ babciu, Andrzej jest inny.

BABCIA: Niech ci będzie. O, jak mnie boli głowa. Idź już. Siądę

sobie tutaj, w    fotelu, to może mi trochę przejdzie. O tak…

 

Wzdycha, kroki Kobiety, długi chichot Babci.

 

BABCIA: (plan myśli) Awanturki, hi hi hi, awanturki! Jakie piękne

awanturki. Hi, hi, hi!

 

Muzyka.

 

 

IV

KOBIETA: (zdziwiona) Kochanie… co to jest?

MĘŻCZYZNA: Grzebiesz w moich kieszeniach?

KOBIETA: Ależ skąd. Zapałki się skończyły, myślałam, że może masz

w marynarce zapalniczkę.

MĘŻCZYZNA: Pokaż. (zdziwiony) Fotografia? Nie mam pojęcia, skąd

się tam wzięła. Pewnie koledzy zrobili mi kawał.

KOBIETA: Ładna ta kobieta. Ładniejsza ode mnie.

MĘŻCZYZNA: Ależ kochanie, chyba się tym nie przejęłaś. Obiję tym

idiotom gęby. No chodź.

KOBIETA: Och! Nie, nie dotykaj mnie. Nie chcę, nie chcę…

(szloch).

MĘŻCZYZNA: Joasiu, przestań. Kochanie! Kochanie… Przecież to

tylko głupia fotografia. Kwiatuszku… Chyba mi ufasz?

 

Płacz Kobiety, który przechodzi w chichot Babci.

Muzyka.

 

V

Łazienkowe odgłosy, woda, przekładanie.

 

KOBIETA: Och! No nie! Tylko tego brakowało. (woła) Babciu!

(człapanie)

BABCIA: Wołałaś mnie, wnusiu? Co się stało?

KOBIETA: Miałaś rację. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Tydzień

temu znalazłam tę okropną fotografię, ale Andrzej przysięgał, że nic go nie łączy z tą kobietą. Teraz wiem, że kłamał. Kłamał w żywe oczy. Jak mógł, jak on mógł? To okropne…

BABCIA: Może mówił prawdę.

KOBIETA: Popatrz! Tak wygląda prawda. Widzisz?! To kolejny

dowód…

BABCIA: Wiesz, wnusiu, że u mnie już wzrok nie ten…

KOBIETA: Ależ, babciu, przecież to takie wyraźne, czerwone ślady.

BABCIA: Może dotknęłaś przypadkiem koszuli.

KOBIETA: W życiu nie pomalowałabym się takim krwistym kolorem.

Brr! Ohyda. Używam tylko różowej szminki, ledwie widocznej.

BABCIA: To już sama nie wiem, co ci powiedzieć.

KOBIETA: O nie, ja tego tak nie zostawię! Rozwód! Tak! Wezmę z

nim rozwód. Nie będę pod jednym dachem żyła z kłamcą, oszustem i cudzołożnikiem. (szlocha) Nie chcę, nie potrafię. I w ogóle nie chcę go widzieć. Wiem, wyprowadzę się od razu. Tak będzie najlepiej. (kroki, krzątanina) Zaraz, gdzie jest walizka. Jest. Sukienki, bielizna, moje książki…

 

Odgłosy pakowania się, babcia człapie za nią.

 

BABCIA: (plan myśli) Ooo, chyba trochę przesadziłam. Nieee, nie

zamierzam zostać tu z nim sama. Ależ ta mała jest nerwowa. I głupia. Kto to słyszał, ty wyprowadzać się tak od razu, bez porządnej awanturki czy nawet ciągania się za łby. Nieee, to cielę w ogóle nie ma klasy. Zaraz… coś trzeba zrobić. Taaak, coś trzeba koniecznie zrobić. (plan realistyczny) Ooo, o! Oooo…

KOBIETA: (zaniepokojona) Źle się babcia czuje?

BABCIA: Troszkę, ale nie przeszkadzaj sobie. Oooo…

KOBIETA: To chyba serce?

BABCIA: Tak, to chyba serce. Pomyślałam sobie, że smutno byłoby

mi tu bez ciebie i wtedy nagle zaczęło mnie kłóć. OOo…

KOBIETA: Musi się babcia położyć. Pomogę, babci. Ostrożnie.

(kroki, człapanie, skrzypienie łóżka) No. Poprawię jeszcze poduszki. Tak dobrze?

BABCIA: O, już lepiej. Usiądź na chwilę przy mnie.

KOBIETA: Ale muszę…

BABCIA: Usiądź. Pomyślałam sobie, że może twój mąż mówił prawdę.

Może jakiś kolega zazdrości mu szczęśliwego małżeństwa i robi głupie kawały? Pomyśl tylko, wnusiu. Gdyby cię zdradzał, to chyba by nie nosił zdjęcia tej kobiety. Przecież Andrzej nie jest głupi.

KOBIETA: A ta szminka?

BABCIA: Sama mówiłaś, że to gruby czerwony ślad, a więc taki,

żebyś na pewno go przy praniu zobaczyła.

KOBIETA: Tak myślisz?

BABCIA: Wszystko jest możliwe. Dopóki nie wiesz nic na pewno, nie

warto dawać tego po sobie poznać. Tak postępują doświadczone kobiety. Milczą i obserwują… Ooo…

KOBIETA: Znowu?

BABCIA: Znowu, ale to przejdzie. Idź, rozpakuj się, a potem

zaparzysz mi ziółka.

KOBIETA: To może najpierw ci je zaparzę?

BABCIA: Prawdziwy z ciebie anioł. Nie wiem, co bym bez ciebie

zrobiła, wnusiu.

KOBIETA: I ja bez ciebie. Jesteś taka mądra. Umiesz poradzić mi w

każdej sprawie.

BABCIA: A przesadzasz. No idź już, idź, aniołku.

KOBIETA: Zaraz wrócę.

BABCIA: (plan myśli, chichot) Nie aniołku tylko matołku. Ziółka!

(chichot) Co za cielę.

 

Muzyka.

 

 

VI

Trzask ciężkich drzwi, kroki na schodach.

 

SĄSIADKA: O, to pani. Dzień dobry.

KOBIETA: Dzień dobry.

SĄSIADKA: I jak się mieszka u pani Wojnowskiej?

KOBIETA: Dziękuję, dobrze.

SĄSIADKA: To chwała Bogu. Jak się państwo wprowadzili się, to

sobie pomyślałam, żeby nie było jak z poprzednimi małżeństwami.

KOBIETA: Nie rozumiem…

SĄSIADKA: To pani nie wie? Pani Wojnowska nie mówiła?

KOBIETA: Nie. Wspominała tylko, że miała z nimi przykre

doświadczenia.

SĄSIADKA: Może i tak, ale czy to nie dziwne, że dwa małżeństwa,

na początku całkiem zgodnie, skończyły rozwodem? Tak jedno po drugim? A ci pierwsi to przez parę pierwszych miesięcy zachowywali się jak para gołąbeczków. Tiu, tiu, tiu. Tiu tiu, tiu. Tacy słodcy. Aż to człowieka denerwowało. A potem omal się nie pozabijali. No ale jak u państwa wszystko dobrze, to znaczy, że tak się jakoś dziwnie złożyło i nikt nie jest niczemu winny.

KOBIETA: Winny? A kto miałby być winny?

SĄSIADKA: Ja tam nie wiem, ale ludzie to różnie gadają. Wie pani, jak to jest. Nudzą się, to szukają dziury w całym. Ja tam nie mam czasu zajmować się plotkami. O widzi pani, jakie mam wypchane torby. Ciężko z takimi stać, a jeszcze trzeba je zanieść na czwarte piętro. Do widzenia.

KOBIETA: Do widzenia.

 

Kroki.

Muzyka.

 

 

VII

MĘŻCZYZNA: Babcia jakby słabsza. Przez parę ostatnich dni rzadko

wstawała.

KOBIETA: Narzeka na serce.

MĘŻCZYZNA: Właściwie, ile ona ma lat?

KOBIETA: Przestań.

MĘŻCZYZNA: Co złego jest w tym pytaniu? Starzy ludzie umierają.

To normalne. Bardzo starzy umierają szybciej, to też normalne. Musimy być na to przygotowani.

KOBIETA: (krzyczy) Przestań! (ciszej) Nie mogę tego słuchać.

MĘŻCZYZNA: W porządku, jak chcesz… Jesteś jakaś dziwna od paru

dni. Co się stało?

KOBIETA: Wyprowadźmy się stąd. I to jak najszybciej. Najlepiej od

razu. Nie chcę tu mieszkać.

MĘŻCZYZNA: Przecież ci się tu podobało. Wyglądało nawet na to, że

polubiłaś babcię.

KOBIETA: Przez parę tygodni możemy zamieszkać u mojej mamy. Już

się zgodziła. A potem coś znajdziemy.

MĘŻCZYZNA: Zwariowałaś? Co cię opętało? Nie widzisz, że to stare

pudło ledwie zipie? Trochę cierpliwości i to mieszkanie będzie nasze.

KOBIETA: Tak myślisz? Wiesz, co powiedziała mi sąsiadka z dołu?

Że małżeństwo, które tu mieszkało przed nami, już jest po rozwodzie. Omal się nie pozabijali. To samo przytrafiło się poprzedniej parze, tyle że obyło się bez bijatyk.

MĘŻCZYZNA: No to co? Nam się to nie przytrafi.

KOBIETA: Jesteś tego pewny?

MĘŻCZYZNA: A ty nie?

KOBIETA: Nie… Nie jestem… Już nie jestem. Mam wrażenie, że

wszystko się zmieniło, popsuło, jakbyśmy nie byli tymi samymi ludźmi, którzy zapukali pół roku temu do drzwi. Już nie rozmawiamy ze sobą jak dawniej, nie śmiejemy się, nie cieszymy sobą. Boję się…

MĘŻCZYZNA: Przesadzasz.

KOBIETA: Nie sądzę. A poza tym nie chcę żyć z kimś, kto potrafi z

takim zadowoleniem patrzeć na umieranie starej kobiety. Nie rozumiesz, że to pułapka? Coraz bardziej pragniemy cudzej śmierci. Jeszcze chwila, a zaczniemy planować morderstwo. Nigdy o tym nie myślałeś? O poduszce, którą można by było przykryć jej starą, złośliwą twarz? Albo o jakimś kancie, o który mogłaby się uderzyć? Dlaczego dotąd nie naprawiłeś stołeczka? Może czekasz, że ona z niego spadnie? Takie stare kobiety są bardzo kruche. Wystarczy drobne chybnięcie, upadek i już po wszystkim. No powiedz, nigdy o tym nie myślałeś?

MĘŻCZYZNA: Ależ Joanno… jak możesz…

KOBIETA: To bardzo ładne mieszkanie. Od paru dni wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać bez niej. Na przykład największy pokój. Pomyśl, jaki byłby przestronny bez tego okropnego segmentu i zakurzonych poduszek… Ale wiesz, gdy już to sobie wyobrażę, okazuje się, że ona też tam jest, w tym wymarzonym mieszkaniu. Wychodzi nie wiadomo skąd, człapie i stuka laską. Najpierw wnosi poduszkę, potem chodniczek, potem te swoje kryształowe wazony. Rozstawia je po wszystkich kątach. Po paru minutach już jest tak samo jak zawsze. Wszystko zasypuje kurz, wraca ten okropny zapach starej, niemytej kobiety i nie pomaga nawet to, że w myślach otwieram okno… Ona jest i będzie. Nic tego nie zmieni. Żadna farba, ani tapeta. Nigdy nie będziemy tu u siebie.

MĘŻCZYZNA: To jakieś obsesyjne, babskie brednie.

KOBIETA: Nie. To nie brednie. A wiesz, dlaczego nigdy tu nie

będziemy jak u siebie? Bo jej nie kochamy. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nie moglibyśmy jej pokochać. Ona zresztą nie chce, byśmy ją pokochali. Jest złośliwa, ale nie głupia. Wie, że to niemożliwe. Od początku to wiedziała.

MĘŻCZYZNA: Przecież ty się bardzo starałaś. Babcia to, babcia

tamto, o babci, dla babci. Aż mi się robiło od tego niedobrze.

KOBIETA: Wmawiałam to sobie. Wydawało mi się, że jeśli polubię ją

chociaż trochę, to wtedy wszystko się jakoś ułoży. Czy ty wiesz, że ona pobrudziła kołnierzyki twoich koszul czerwoną szminką, bym myślała, że mnie zdradzasz?

MĘŻCZYZNA: Nic mi nie mówiłaś.

KOBIETA: Bo myślałam, że naprawdę masz kochankę. Ale dwa dni temu

znalazłam w jej szufladzie czerwoną szminkę. Trochę już zużytą i starą. Pewnie znaczyła nią kołnierzyki wiele razy. Najpierw pomyślałam sobie, że nie lubi ciebie i dlatego chce, byśmy się rozstali. A potem doszłam do wniosku, że to mnie nienawidzi bardziej, bo jestem młoda, a ona stara, bo mam ciebie, a ona jest od wielu lat sama. Nienawiść, to jedyne uczucie, na które ją stać. Ostatnie, które w niej jest.

MĘŻCZYZNA: Nie chce mi się w to wszystko wierzyć.

KOBIETA: Lepiej w to uwierz. I niech ci się nie wydaje, że ona

jest w tej chwili bardziej chora, niż w dniu, w którym po raz pierwszy zapukaliśmy do jej drzwi. Udałam wczoraj, że wychodzę. Wstała rześka, zdrowa i rozchichotana. Ją to wszystko bawi, moja naiwność, twoja zachłanność, nasze kłótnie i problemy. To jej życie. Nie ma innego.

MĘŻCZYZNA: Skąd ty to wszystko możesz wiedzieć? Może po prostu to

starcze otępienie. Słyszałem, że zdarzają się w takim stanie krótkotrwałe poprawy.

KOBIETA: Łudzisz się. A właściwie ona cię łudzi. Nigdy nam nie

zapisze tego mieszkania.

BABCIA: (plan myśli) No, ta mała nie jest jednak taka głupia jak

myślałam. Chce się wyprowadzić. Niedobrze, chyba         naprawdę przesadziłam. Za stara jestem na kolejne małżeństwo. To było dobre pięć lat temu, dwa lata temu, ale nie teraz. Co tu zrobić… Wiem, przepiszę im mieszkanie. I tak komuś muszę je zostawić, czemu nie im? To napełni ich (chichot) słodką nadzieją. Tak, to doskonały pomysł. Ale drogo mi za to mieszkanie zapłacą. Już ja się o to postaram. (chichot przerwany jękiem) Oooo… Serce… Chyba naprawdę boli mnie serce. Nienawidzę starości. Litość… Czyż jest coś bardziej obrzydliwego niż litość. Nie chcę niczyjej litości. Wszystko tylko nie powolne, długie umieranie.

 

Muzyka.

 

 

VIII

SĄSIADKA: Ładny urządzili państwo pogrzeb. Tyle kwiatów i msza

taka piękna, i stypa. Trzeba przyznać, że zadbali państwo o wszystko. Za życia też babcia miała jak w raju. Nie to co u poprzednich. Tylko się ciągle kłócili. Ale ten wypadek? Kto by pomyślał! W tym wieku wdrapywać się na stołek, by podlewać kwiaty. Co za lekkomyślność.

KOBIETA: I żebym tyle razy jej nie mówiła, że zrobię to sama.

SĄSIADKA: A! Wiem, że była uparta. Ciężki charakter. Ale w

trumnie leżała jak anioł. Jakby cieszyła się z wieczności. Cóż, wszyscy jesteśmy śmiertelni (wzdycha). Może taka śmierć najlepsza, szybka, bez cierpienia. Sama już nie wiem.

KOBIETA: Tak, ma pani rację, babcia bardzo ładnie wyglądała w

trumnie.

SĄSIADKA: Swoją drogą państwo to mieli szczęście. Pół roku

mieszkania z babcią i takie piękne duże mieszkanie jest wasze. I to gdzie? Na pierwszym piętrze! Kto by to się spodziewał. Tamci mieszkali po dwa lata i tylko się porozwodzili.

KOBIETA: Tak pewnie było pisane.

SĄSIADKA: Tak, mieli państwo szczęście… No nic, idę. Znowu mam

ciężkie torby. Uf! Trzeba się wdrapać na czwarte. Do widzenia.

KOBIETA: Do widzenia.

 

Kroki na schodach. Otwieranie zamka, skrzypienie drzwi.

 

BABCIA: (plan myśli) Jesteś, kwiatuszku. (chichot) To dobrze. Już

mi się nudziło. Poprzekładałam trochę swoje poduszki. (chichot) Wiem, że tego nie lubisz. Ale ja to uwielbiam! Hop, hop! Nie udawaj, że mnie nie widzisz! No, jestem tu! (chichot) Tak, jestem. I zawsze będę. Przecież to wiesz.

 

Muzyka.

 

KONIEC