słuchowisko
Wyróżnienie w konkursie zamkniętym organizowanym przez Muzeum Emigracji w Gdyni i Teatr Polskiego Radia „HORYZONTY WOLNOSCI. EMIGRACJA – PERSPEKTYWY”
miejsce premiery: | Teatr Polskiego Radia |
data premiery: | 2014-05-11 |
reżyseria: | Dobrosława Bałazy |
realizacja akustyczna: | Tomasz Perkowski |
opracowanie muzyczne: | Marian Szałkowski |
OBSADA: |
||
Emigrantka | – | Teresa Lipowska |
Przyjaciółka | – | Marta Lipińska |
Żona | – | Agnieszka Suchora |
Dziewczyna | – | Marta Kurzak |
Kochanka | – | Julia Kołakowska-Bytner |
Konfliktowy | – | Piotr Kozłowski |
Mąż | – | Krzysztof Banaszyk |
Chłopak | – | Przemysław Wyszyński |
Podróżny | – | Mirosław Wieprzewski |
Podróżna | – | Anna Apostolakis |
1.
Odgłosy lotniska.
KONFLIKTOWY: (zdenerwowany, przepychając się) Przepraszam, przepraszam. Co za ludzie. No niech się pani przesunie.
DZIEWCZYNA: (bolesne) Ał! To boli!
CHŁOPAK: No! I rozjechał pan tę panią swoimi walizkami.
KONFLIKTOWY: Zaraz tam rozjechał! Jak się na środku stoi…
CHŁOPAK: Raczej jak się środkiem przepycha…
KONFLIKTOWY: No przesuń się pan. Czas mnie goni.
CHŁOPAK: Tylko się tak panu wydaje. Dziś spóźnialscy mają fart. Żeby nie wiem, jak się spóźnili, zdążą.
KONFLIKTOWY: A pan niby skąd może to wiedzieć?
CHŁOPAK: Pan też zaraz się dowie.
SPIKER: Uwaga podróżni. Z powodu gęstej mgły wstrzymane są wszystkie odloty i przyloty aż do odwołania. Uwaga podróżni… (głos spikera oddala się)
CHŁOPAK: A nie mówiłem?
KONFLIKTOWY: (zdenerwowany) Mgła! Dwudziesty pierwszy wiek i byle mgła paraliżuje lotnisko w środku Europy. Nie do wiary.
CHŁOPAK: E! To nie jest zwykła mgła. Jak tu szedłem, to nie widziałem własnych butów. Brzucha też zresztą nie. Można by tę mgłę kroić nożem jak masło i rozsmarowywać po chlebie, taka gęsta.
DZIEWCZYNA: (chichocze) Rozsmarowywać?
CHŁOPAK: A czemu nie? Zjadłaby pani taką kanapeczkę?
DZIEWCZYNA: Też pan ma pomysły.
CHŁOPAK: Nietucząca, poranna mgła. Palce lizać.
DZIEWCZYNA: (znowu chichocze) No nie wiem…
KONFLIKTOWY: Taaa…. Głupoty. Widać, że panu się nigdzie nie spieszy. Dla mnie to katastrofa. Jak nie wylecę w ciągu godziny to po mnie. Wszystko zależy od tego wyjazdu, całe moje życie! I właśnie teraz pojawiła się mgła i to taka, nieprzenikniona, jak jakiś mur, kurtyna. Mogłem się spodziewać, że zdarzy się coś takiego.
CHŁOPAK: Więc to przez pana ta mgła?
Chichot CHICHOTKI.
KONFLIKTOWY: O..! Wystarczy tego dobrego! (słuchać rumor zbierania bagaży) Ja to mam pecha. Nie dość, że mój samolot uziemiła anomalia pogodowa, to jeszcze przyszło człowiekowi (jego głos powoli cichnie) czekać z idiotami…
DZIEWCZYNA: (trochę zmartwiona) No i co pan narobił?
CHŁOPAK: Więcej miejsca dla nas. Dokąd pani leci?
DZIEWCZYNA: (trochę spłoszona) Ja? Ja… nigdzie. Czekam.
CHŁOPAK: To tak jak ja. Na samolot prosto z chmur.
DZIEWCZYNA: A ja ze Sztokholmu.
CHŁOPAK: To sobie poczekamy. Prędko to się to masełko nie roztopi w porannym słońcu. Napije się pani ze mną kawy?
DZIEWCZYNA: (trochę niepewnie) Czy ja wiem… Choć właściwie… dlaczego by nie…
Muzyka.
2.
Odgłosy lotniska.
EMIGRANTKA: (nostalgicznie) Mgła… Zupełnie jak wtedy, gdy leciałam do Stanów trzydzieści trzy lata temu.
PRZYJACIÓŁKA: (też trochę minorowo) Tak… pamiętam. Mówił mi Jacek o tej mgle. Twój samolot odlatywał, gdy zaczynała ustępować. Ale nie do końca. Mówił, że było trochę tak, jakbyś zniknęła we mgle. Wtedy myśleliśmy, że na zawsze. Jakbyś przenosiła się do innego wymiaru, a nie do Nowego Jorku. A ja w dodatku nie mogłam cię pożegnać… (milczy chwilę) Ta moja narkoza… wtedy… też była jak jakiś mgielny opar. Wchodziłam w niego podwójna, a wyszłam pojedyncza. Miało obok mnie leżeć dziecko, a było pusto. Biała, sterylna pustka. A za oknem szarość. Ty przynajmniej wylądowałaś w kolorowym świecie.
EMIGRANTKA: No tak… Kolorów tam nie brakowało. Wydawało mi się, że Pana Boga złapałam za nogi. Tylko że ja byłam cała z tej szarości, z której wyjechałam. Zanim się zrobiłam kolorowa, minęło dużo czasu. Za dużo.
PRZYJACIÓŁKA: Chyba nie żałujesz?
EMIGRANTKA: Nie. Ale czasami zastanawiam się, jak by wyglądało moje życie, gdybym została w Polsce. Był taki jeden… A… nie warto o tym mówić. Czasu się nie cofnie, przeznaczenia nie zmieni. Ja miałam kolorowo, a ty swojsko.
PRZYJACIÓŁKA: Zazdrościłam ci.
EMIGRANTKA: A ja czasami zazdrościłam tobie. Tak to już jest. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Usiądźmy tutaj. Nie chcę widzieć tej koszmarnej mgły. Czy ona nigdy się nie rozwieje?
3.
Odgłosy lotniska.
Komunikat o mgle – ale taki trochę z daleka, w tle.
Bliżej przepychanki i śmiech dzieci – chłopca i dziewczynki.
Bieganina.
ŻONA: (trochę zmęczonym głosem) Hania, Jasiek! Nie biegajcie.
Dzieci zachowują się ciszej.
MĄŻ: (zirytowany) Pięknie. Mogłem się tego spodziewać! Dopóki latałem sam, wszystko było w porządku. Ani jednej mgły, wichury czy burzy. Zachciało ci się wycieczki!
ŻONA: Ciii… Dzieci słuchają. Nie muszą wiedzieć, że nie chcesz nas w Birmingham.
Od tej pory rozmowa na przyciszonych głosach, podnoszonych tylko w chwilach zdenerwowania.
MĄŻ: Chcę… Jasne że chcę…Ale to nie najlepszy moment… Mówiłem ci. Jestem zawalony robotą. Ty myślisz, że ja tam na wczasy jeżdżę?
ŻONA: (pojednawczo) Oczywiście że nie, kochanie. Ale przecież planujemy, że się tam kiedyś przeniesiemy wszyscy. Trzeba dzieciom pokazać Anglię. Niech się trochę podciągną z językiem.
MĄŻ: Tyle że wybrałaś kiepski moment.
ŻONA: Tak się składa, że dotąd nie było lepszego.
MĄŻ: To nie znaczy, że by nie nadszedł.
ŻONA: Jasne! Słyszałam to przez cztery długie lata. Zwykle przez telefon. (parodiuje go) To nie ten moment, kochanie. (swoim głosem) Ależ ten, zapewniam cię.
MĄŻ: Ciii… Mnie uciszasz, a sama się drzesz, jakbyś chciała o tym poinformować pół lotniska. Przecież lecimy. Tylko nie wiem, jak my się pomieścimy w tej mojej klitce. Ale proszę bardzo. Jak się tak uparłaś jak jakiś osioł… Proszę bardzo! Możemy się nawet zadeptać nawzajem. A wystarczyłby jeszcze rok i przyjechalibyście na gotowe.
ŻONA: O ile mnie pamięć nie myli, w tamtym roku mówiłeś dokładnie to samo. I dwa lata temu. I dalej tego gotowego nie widać
MĄŻ: Kryzys. Chyba oglądasz dziennik. A może w waszej telewizji o tym nie mówią?
ŻONA: Owszem, w dzienniku mówią. Ale w bajkach, które oglądają dzieci nie. Będziesz miał w Anglii dużo czasu, by im wytłumaczyć, czemu tak długo nie mogły odwiedzić tatusia.
Bieganina. Dziecięcy śmiech.
MĄŻ: (zdenerwowany) Jasiek, Hania! Jak wy się zachowujecie?
ŻONA: Nie krzycz na nie, tylko się nimi zajmij. Pokaż im lotnisko albo co.
MĄŻ: A dajcie wy mi wszyscy święty spokój!
4.
Kawiarniana muzyka. Spokojny saksofon albo coś podobnego
Odgłos odstawianej filiżanki.
CHŁOPAK: Napój taki sobie, ale towarzystwo całkiem, całkiem. Dziękuję, że zgodziła się pani tu ze mną przyjść.
DZIEWCZYNA: (chichocze) Zachciało mi się kawy.
ŻATROWNIŚ: Ach tak… Więc to jedynie kawie zawdzięczam pani obecność tutaj… No nie do wiary!
DZIEWCZYNA: Cały czas pan żartuje.
CHŁOPAK: Dobrze, będę poważniejszy. Wygodnie pani? Może wolałaby pani patrzeć na mgłę, a nie na ten miotający się za szybą tłum. Możemy zamienić się miejscami.
DZIEWCZYNA: Ależ skąd. Doskonały widok. Zwłaszcza jak się siedzi. (śmieje się) Mieliśmy szczęście z tym stolikiem. Nie mam zamiaru się stąd ruszać, choćbym miała wypić pięć kaw.
CHŁOPAK: Ani ja. Na kogo pani czeka?
DZIEWCZYNA: Na narzeczonego… chyba.
CHŁOPAK: Chyba?
DZIEWCZYNA: Tak mi się jakoś powiedziało.
CHŁOPAK: Rozumiem. Jest pani prawie narzeczoną. Są dziewczyny, prawie narzeczone i narzeczone.
DZIEWCZYNA: (chichocze) Znowu pan żartuje.
CHŁOPAK: To jak? Zgadłem?
DZIEWCZYNA: Nie. (poważnieje) Zaręczyliśmy się przed wyjazdem.
CHŁOPAK: A więc legalna narzeczona czeka na narzeczonego, który przylatuje dziś ze Sztokholmu. Skąd to chyba?
DZIEWCZYNA: Nie wiem… Powiedział przez telefon, że musimy poważnie porozmawiać.
CHŁOPAK: Może o ślubie.
DZIEWCZYNA: (bez przekonania) Może. Tyle że on nie lubi zbytnio rozmów. Gdyby chodziło o ślub, to by po prostu spytał, czy taki lub inny termin mi odpowiada.
CHŁOPAK: O.. taki bardziej konkretny ten pani narzeczony.
DZIEWCZYNA: Właśnie. A tu nagle rozmowa. Aż przysiadłam na pufie, gdy to usłyszałam.
CHŁOPAK: Nie spytała pani, o czym chce porozmawiać?
DZIEWCZYNA: Owszem, spytałam. Powiedział, że to nie na telefon.
CHŁOPAK: Nie warto się tym teraz martwić. Wszystko się niedługo wyjaśni. To pewnie nic takiego.
DZIEWCZYNA: Tak… może. A tu jeszcze ta mgła i trzeba nie wiadomo ile czekać. Może nawet wyląduje na innym lotnisku, gdzieś w Polsce.
CHŁOPAK: Czuję, że bez sernika czy szarlotki się nie obędzie. To co, jakieś pyszne ciasto na poprawienie humoru?
DZIEWCZYNA: Czy ja wiem… A właściwie dlaczego by nie… Dobrze, że pana spotkałam. Jak pan żartuje, to zapominam o tej poważnej rozmowie, która mnie czeka.
ŻATROWNIŚ: Niech zgadnę, szarlotka?
DZIEWCZYNA: (chichocze) Szarlotka. Oczywiście, że szarlotka.
Muzyka.
5.
EMIGRANTKA: Nic… żadnych zmian. Tak samo gęsta, jak kwadrans temu.
PRZYJACIÓŁKA: Dopóki się nie rozwieje, ty nie znikniesz.
EMIRANKA: Tak… To prawda. Krótki był ten pobyt w Polsce.
PRZYJACIÓŁKA: Miesiąc.
EMIGRANTKA: Zgadza się, miesiąc… June… To znaczy, chciałam powiedzieć czerwiec… Gdy planowałam tę podróż, wydawało się, że to będzie w sam raz, że i tak robię ci kłopot. Miesiąc to kawał czasu, trzydzieści czerwcowych dni na rozmowy z tobą i oglądanie tej nowej, zupełnie mi nieznanej Polski.
PRZYJACIÓŁKA: Minęło jak chwila.
EMIGRANTKA: Cóż, muszę wracać do swego życia. Toczy się tam, za oceanem. Ostatnio, gdy planowałam tę podróż, czułam się rozdarta. Jakbym nigdzie nie przynależała. A teraz wiem, że należę do tamtego świata. Będę tęsknić, ale chyba mniej niż przedtem.
PRZYJACIÓŁKA: Poczułaś się tu obco?
EMIGRANTKA: Nie, to nie to. Po prostu Polska przestała być wyidealizowanym przez młodą dziewczynę mitem, a stała się znowu czymś realnym.
PRZYJACIÓŁKA: Mnie też to dotyczy?
EMIGRANTKA: (śmieje się) Lubię tę twoją dociekliwość.
PRZYJACIÓŁKA: To nie jest odpowiedź.
EMIGRANTKA: Więc tak, dotyczy. Tylko puenta będzie inna. Za tobą będę teraz tęsknić bardziej.
PRZYJACIÓŁKA: Prawidłowa odpowiedź.
EMIGRANTKA: (śmieje się) Wiem. Ludzi trudniej zastąpić niż miejsca. Uwierz mi.
PRZYJACIÓŁKA: Pewnie tak, kto ma wiedzieć to lepiej niż ty.
6.
Odgłosy lotniska.
Pikanie w słuchawce. Długie czekanie.
MĄŻ: (konspiracyjnie) Halo… No… jesteś wreszcie. Spakowałaś wszystko?
KOCHANKA: (kwaśno) Spakowałam. Długo ta twoja żoneczka zamierza tu bawić?
MĄŻ: Kochanie… Wiedziałaś, że mam żonę. Mówiłaś, że to nie problem.
KOCHANKA: Nie wtedy, gdy muszę zbierać wszystko i nocować u Baśki. Wiesz, jaka ona jest. Nic jej nie pasje. W dodatku pożyczalska. Jak mieszkałam u niej ostatnim razem, to pożyczyła sobie moją najlepszą sukienkę. Nie wiem, jak ona się w nią wbiła. Gorzej było ze zd…
MĄŻ: (niecierpliwie) Przepraszam, kochanie, ale to nie najlepszy czas na wspominki. Mam na głowie rodzinę. Sprawdziłaś w łazience? Nie zostały tam jakieś twoje kosmetyki?
KOCHANKA: Nie.
MĄŻ: A do kosza zajrzałaś? Była tam twoja bielizna.
KOCHANKA: A jeśli nie zajrzałam, to co? Niechby sobie zobaczyła ta twoja żoneczka, jaką mi ładną bieliznę kupiłeś.
MĄŻ: Przecież wiesz, że nie chodzi mi o nią. A jeśli twój biustonosz albo stringi znajdzie Jasiek albo Hania? Wiesz, jakie są dzieci. Zaglądają wszędzie.
KOCHANKA: (łagodniej) Dobra, nie marudź, sprawdziłam wszystko. Nie został nawet jeden mój włos. Ani śladu. Jakbym nigdy nie istniała. Przecież wiesz, jak potrafię wysprzątać mieszkanie. Na błysk. W końcu nic innego tu nie robię. Sprzątaczka. Przez ten czas, który tu spędziłam, sprzątnęłam już chyba z tysiąc hotelowych pokoi. Mogłabym zrobić ze sprzątania magistra. Magister polonistyki i magister kurzologii. Kto by się spodziewał, że połączę te dwie zdawałoby się tak odległe dziedziny.
MĄŻ: Przesadzasz.
KOCHANKA: Jasne. Ty pracujesz w swoim zawodzie, biały kołnierzyk, krawacik, widoki na awans, to mnie nie zrozumiesz.
MĄŻ: (zniecierpliwiony) To akurat temat na inny czas. Muszę kończyć.
KOCHANKA: Pewnie. Ciąg dalszy nastąpi… tylko nie wiadomo kiedy.
Pikanie w słuchawce.
MĄŻ: Halo? Haloooo… Szlag by to!
Pikanie.
7.
Kawiarniana muzyka.
DZIEWCZYNA: ( z zapchanymi ustami) Pyszne. (chwila milczenia, już po przełknięciu) A pan na kogo czeka?
CHŁOPAK: (tym razem poważnie i nostalgicznie) Ja… Właściwie to… na nikogo.
DZIEWCZYNA: To co pan tu robi?
CHŁOPAK: Czekam.
DZIEWCZYNA: Nie rozumiem.
CHŁOPAK: To proste. Czekam na kogoś, kto nie przyleci.
DZIEWCZYNA: To po co czekać?
CHŁOPAK: Tak… to bez sensu. Nigdy nie robiła pani czegoś, co nie miało sensu?
DZIEWCZYNA: Jak tak sobie lepiej pomyślę…
CHŁOPAK: Więc jednak. Kto to był, chłopak?
DZIEWCZYNA: Nie. Mama. Wiedziałam, że się nie zjawi, ale czekałam o czwartej przy bramie. Przychodziła o tej porze z pracy. Tyle że w pewnym momencie zaczęła wracać o tej godzinie do innego domu. Tylko że ja miałam wtedy jedenaście lat. Potem wyrosłam z takiego bezsensownego czekania.
CHŁOPAK: (po chwili) Trzy lata temu, właśnie 29 czerwca miała wrócić z Włoch. Przez parę miesięcy pracowaliśmy tam razem, by podszlifować włoski. Wyjechałem parę dni wcześniej, bo chciałem pomóc bratu w przygotowaniach do ślubu. W drodze na lotnisko, na przedmieściach Rzymu, samochód, którym jechała, miał wypadek. Czekałem tu wtedy na nią. Nie wiedziałem, że umarła w karetce. Przyjeżdżam tu co rok, żeby wiedziała, że wciąż o niej pamiętam.
DZIEWCZYNA: Przepraszam… To… Gdybym wiedziała…
CHŁOPAK: Nie… Niech pani nie przeprasza. Dobrze się z panią czeka. Zwykle ludzie przepływają w pośpiechu, a dziś mam szczęście. Siedzimy tu sobie przy kawie i patrzymy na mgłę. Czas sobie wolno płynie. Rano zastanawiałem się, jak to przetrwać, a teraz chciałbym, by ten dzień trwał jak najdłużej.
DZIEWCZYNA: Mnie z panem też dobrze się czeka.
CHŁOPAK: Jestem Adam.
DZIEWCZYNA: Marta. A jak ona miała na imię?
CHŁOPAK: Ewa.
DZIEWCZYNA: Opowiesz mi o Ewie?
Kawiarniana muzyka.
8.
Odgłosy lotniska.
EMIGRANTKA: Wtedy… no wiesz… kiedy mnie poprosiłaś o zaproszenie…
PRZYJACIÓŁKA: Nie mówmy o tym.
EMIGRANTKA: Jeśli teraz nie porozmawiamy, to może już nie będziemy miały okazji.
PRZYJACIÓŁKA: Było, minęło.
EMIGRANTKA: Wiem, że cię wtedy zawiodłam… (milczy chwilę) Greg… on…
PRZYJACIÓŁKA: Nie musisz, naprawdę!
EMIGRANTKA: Ale chcę. Nie pisałam ci wszystkiego. On… Ludziom tutaj wydaje się, że Ameryka to raj. Mieliśmy wtedy kłopoty. Greg przeinwestował. Napisałaś do mnie akurat w chwili, gdy groziło nam bankructwo. Greg… on…
PRZYJACIÓŁKA: (zdecydowanym głosem) On mnie tam nie chciał.
EMIGRANTKA: (po chwili, trochę zaskoczona) Tak… Właściwie tak… Nie wiem, czemu mu się tak poddawałam… w tej i innych sprawach… Nie znosił sprzeciwu. I nie znosił, gdy coś nie szło po jego myśli. Taki mój los. Najpierw ojciec, a potem mąż. Tyle mi przyszło z tej całej Ameryki.
PRZYJACIÓŁKA: Czułam po twoich listach, że nie wszystko jest tak idealnie, jak pisałaś. Ale teraz (pocieszająco) już od paru lat nie ma Grega, a ty masz piękny dom, udane dzieci i pieniądze po Gregu. Stać cię na podróże i przyjemności.
EMIGRANTKA: Tak, to prawda.
PRZYJACIÓŁA: Ja też teraz nie narzekam, choć nie wszystko ułożyło się tak, jakbym chciała. Mam Jacka. Zawsze był dla mnie dobry, ale nie mam dzieci i nie mam pokaźnego konta. Może bym to konto miała, gdybyś mnie wtedy zaprosiła, ale czy moje małżeństwo z Jackiem by przetrwało, gdybym przez kilka lat była w Ameryce? Bo przecież nie pozwoliliby mu do mnie tam przylecieć. Takie były czasy. Teraz świat się skurczył. Młodzi wyjeżdżają na drugi koniec świata, jakby jechali do Pcimia. Wszędzie blisko.
EMIGRANTKA: Więc nie masz do mnie żalu?
PRZYJACIÓŁKA: Nie. Już nie.
9.
Odgłosy lotniska.
ŻONA: To twoje angielskie mieszkanie jest naprawdę takie małe?
MĄŻ: Nasze! Nasze mieszkanie!
ŻONA: Chyba nie mniejsze od tego, które mieliśmy na początku? Pamiętasz… (chichocze) Jedną ręką można było w garnku mieszać, a drugą przecierać kurze na segmencie. Gdyby nie twój wyjazd…
MĄŻ: Ja się nie oglądam za siebie.
ŻONA: Czemu taki jesteś? Co ja takiego zrobiłam? Usiłuję się tylko dowiedzieć, jak tam jest.
MĄŻ: Ciasno. Mówiłem ci już to ze sto razy. Zwłaszcza, gdy pakowałaś te wielkie torby. Jakbyś chciała zabrać ze sobą wszystko. Myślisz, że ile ja mam szaf?
ŻONA: Jak jedzie się dziećmi, to na niejedno trzeba być przygotowanym.
MĄŻ: I dlatego chciałaś zapakować zimowe kurtki? Myślisz, że jaki tam jest klimat. Polarny?
Nadbiegają dzieci.
HANIA: Miś polarny, miś polarny, tata jest polarnym misiem.
MĄŻ: Hania, pobrudzisz mnie.
HANIA: Miś polarny ma łaskotki.
JASIEK i HANIA: Miś polarny ma łaskotki.
MĄŻ: (poddając się zabawie) Przestańcie (usiłuje powstrzymać śmiech) Zaraz wy dostaniecie łaskotek. Zobaczycie, jaką ciężką łapę ma polarny niedźwiedź. (ryczy) Uuuu…
Przepychanki, dziecięce śmiechy. „Tato nie. Ratunku”
10.
Kawiarniana muzyka.
DZIEWCZYNA: Byłeś jeszcze potem we Włoszech?
CHŁOPAK: Nie. Na to jeszcze za wcześnie. Wybrałem Berlin.
DZIEWCZYNA: (trochę rozczarowana) O… Więc nie mieszkasz w Polsce. Mam wrażenie, że wszyscy fajni ludzie wyjechali z Polski.
CHŁOPAK: (żartobliwie) Też jesteś fajna, więc albo mieszkasz za granicą, albo to nieprawda, co mówisz.
DZIEWCZYNA: (chichocze) Więc nieprawda.
CHŁOPAK: Tak myślałem.
DZIEWCZYNA: Nie chciałeś zostać w Polsce?
CHŁOPAK: Tam lepiej zarabiam. Ale bywam tu często. Jestem pilotem wycieczek. Sporo Niemców wybiera się do nas na wycieczki. I sporo Polaków wyjeżdża z niemieckimi biurami podróżnymi, a ja znam do tego włoski, angielski i niemiecki.
DZIEWCZYNA: Coś nas łączy. Mój ojciec jest właścicielem firmy, która wynajmuje autobusy. Tyle że to zwykle szkolne wycieczki i raczej w Polsce. I ja, w przeciwieństwie do ciebie, siedzę za biurkiem. Tam właśnie poznałam Darka. Szukał pracy.
CHŁOPAK: A znalazł narzeczoną.
DZIEWCZYNA: Pracę też, tyle że potem… On i ojciec… A… Właśnie ten jego wyjazd to dlatego.
CHŁOPAK: To jesteś tak trochę miedzy młotem a kowadłem.
DZIEWCZYNA: (śmieje się) Dobre określenie. Sama już nie wiem, który jest który. Ojciec chce, bym została w Polsce, Darek, bym z nim wyjechała. No ale co ja będę tam robić? Sprzątać? Nie znam szwedzkiego. Żeby to była Anglia albo Niemcy…
CHŁOPAK: To chyba jeszcze coś zamówię. Bez kolejnej porcji ciepła nie rozwiążemy twoich problemów. Kawa, herbata?
DZIEWCZYNA: Może teraz herbata, z cytryną. I łyżeczką cukru.
CHŁOPAK: Słusznie. Trochę słodkiego, trochę kwaśnego i będzie w sam raz.
Chichot DZIEWCZYNY.
Kawiarniana muzyka.
11.
KONFLIKTOWY przepycha się, sapie. Kroki, szuranie kółkami i nogami.
KONFLIKTOWY: (niecierpliwie) Przepraszam… Przepraszam… No, niechże się pani odsunie. Przepraszam.
PODRÓŻNA: A niby czemu mam się odsuwać? Kolejka obowiązuje, co nie?
KONFLIKTOWY: Ale ja mam tylko jedno pytanie. Jedno!
PODRÓŻNY: Każdy tu ma tylko jedno pytanie.
KONFLIKTOWY: Ale ja muszę! Rozumie pan! Muszę wiedzieć, kiedy samoloty zaczną znowu latać.
PODRÓŻNY: Mgły się pan spytaj, kiedy raczy opaść.
KONFLIKTOWY: Ale oni na pewno coś wiedzą. Muszą wiedzieć. Mają urządzenia, pomiary, możliwości!
PODRÓŻNA: A pan to ma tylko jedną możliwość, stanąć na końcu kolejki.
KONFLIKTOWY: Jasne! Wycieczki, odwiedzinki, zakupki. To się można nie śpieszyć. A mnie tam prąd w sklepie padł. Wszystkie zamrażarki nie działają. Jak nie dojadę za dwie, trzy godziny, to wszystko pójdzie w diabły.
PODRÓŻNY: (trochę milszym tonem) To ma pan pecha. Bo to jeszcze wszystko potrwa. Mówił taki jeden, co się dopchał do informacji, że może i z półtora godziny.
KONFLIKTOWY: Boże? Za co? Tak już dobrze szło. Sklepik w niezłym miejscu. Klienci. Kredyt spłacany na czas. Córka za ladą. A tu najpierw jakieś spięcie, a teraz jeszcze to.
PODRÓŻNA: To tylko modlić się zostaje.
PODRÓŻNY: Albo dzwonić. Ta pana córka to nie może załatwić jakiegoś elektryka?
KONFLIKTOWY: Łatwy panu mówić. Towarów to się nauczyła. Dodawać funty i pensy też. I takie tam, hał du ju du. Ale znaleźć elektryka… A! (zrezygnowany) Nie ma o czym mówić.
PODRÓŻNY: To panu teraz nie samolot, a rakieta by się przydała.
PODRÓŻNA: (karcąco) Daj pan spokój. Człowiek w kłopocie… (pocieszająco) No! Może jeszcze nie wszystko stracone. Jaki to samolot? To się spytam, jak dojdę do okienka.
PODRÓŻNY: Samolot ostatniej szansy.
Śmiechy. Gdzieś daleko słychać komunikat o odwołanych samolotach.
12.
EMIGRANTKA: Tylu tu ludzi, jakby cała Polska ruszyła w podróż.
PRZYJACIÓŁKA: Coś w tym jest. Zwłaszcza młoda Polska.
EMIGRANTKA: Mickiewicz pisał o pielgrzymach, ja jestem zarobkową emigrantką, a ci młodzi kim są?
PRZYJACIÓŁKA: Nie wiem. Jackowi przypominają nomadów. Przenoszą się z miejsca na miejsce, jak im wygodnie. Jak ci z pustyni szukają oazy.
EMIGRANTKA: Pustynia… Trochę to smutne. Przez piaski brnie się wolno. Z trudem.
PRYJACIÓŁKA: Może więc to złe porównanie. Oboje z Jackiem wrośliśmy w jedno miejsce. Cóż my wiemy o podróżowaniu. Jedyna emigracja, o której mamy jakie takie pojęcie to ta wewnętrzna.
EMIGRANTKA: A ja z Gregiem przenosiłam się kilka razy. Sara też już z mężem dwa razy zmieniała miejsce zamieszkania. Teraz jest zresztą bliżej mnie. Paul cały czas jest w Nowym Jorku, ale kto wie, co to będzie za rok. Ja czasami myślę o Florydzie. Musiałabym zostawić dom, który tak kochał Greg. No nie wiem…
PRZYJACIÓŁKA: A ja wiem. Odważyłaś się na tę podróż przed laty, więc i z tą nie będziesz miała problemów. Wtedy to było naprawdę coś. Nie zapominaj o tym. Do odważnych świat należy.
EMIGRANTKA: Masz rację. Przeniosę się na Florydę, a potem cię tam zaproszę.
PRZYJACIÓŁKA: Dobry plan. (śmieje się) Muszę w końcu i ja polecieć choć raz samolotem.
EMIGRANTKA: Koniecznie. A propos samolotów. Zobacz… widać ich zarysy na płycie lotniska.
PRZYJACIÓŁKA: Rzeczywiście. Mgła powoli opada. To już pewnie niedługo.
EMIGRANTKA: Tak… niedługo.
13.
Kawiarniana muzyka.
CHŁOPAK: Mgła, mgła i… po mgle. Niedługo lotnisko zacznie przyjmować samoloty.
DZIEWCZYNA: Tak… chyba tak. Chciałam, by się już w końcu rozwiała, a teraz wcale mnie to jakoś nie cieszy.
CHŁOPAK: (żartobliwie) A mnie nawet martwi.
DZIEWCZYNA: (chichocze) Znowu żartujesz.
CHŁOPAK: A ty się znowu śmiejesz. Śmieszka z ciebie.
DZIEWCZYNA: (poważniej) Już się pewnie nie spotkamy.
CHŁOPAK: Kto to wie.
DZIEWCZYNA: Za rok znów tu będziesz?
CHŁOPAK: I za dwa lata. I za trzy.
DZIEWCZYNA: Może zjawię się jeszcze kiedyś, by tu z tobą poczekać.
CHŁOPAK: Byłoby miło. Mam nadzieję, że nie będziesz miała własnej rocznicy.
DZIEWCZYNA: Co masz na myśli?
CHŁOPAK: To twoje chyba.
DZIEWCZYNA: (śmieje się) A to… Tak, to możliwe.
CHŁOPAK: Widzę, że już się tym tak bardzo nie martwisz.
DZIEWCZYNA: Będzie, co ma być.
CHŁOPAK: To jesteśmy umówieni.
DZIEWCZYNA: Chyba tak… (dźwięk odsuwanego krzesła) Pojdę już. Czas sprawdzić, czy nie ma na tablicy informacji o locie ze Sztokholmu.
CHŁOPAK: Może cię odprowadzę?
DZIEWCZYNA: Nie, lepiej pójdę sama.
CHŁOPAK: Tak, masz rację.
DZIEWCZYNA: To do zobaczenia.
CHŁOPAK: Do zobaczenia za rok, pani Chyba…
DZIEWCZYNA: (się śmieje) Za rok.
Kroki.
Kawiarniana muzyka.
14.
ŻONA: Tak jeszcze myślę o tym twoim angielskim mieszkaniu… Jeśli jest tak małe, jak mówisz, to chyba będziemy musieli je zmienić.
MĄŻ: Zmienić? Na tych parę tygodni? Ręce opadają od twoich pomysłów. I co ty myślisz? Że ja jestem jakimś czarodziejem? Machnę różdżką i już?
ŻONA: (ironicznie) Jesteś czarodziejem. Machnąłeś różdżką i już.
MĄŻ: (ciszej) O czym ty do diabła mówisz?
ŻONA: A jak myślisz?
MĄŻ: Ty chyba… Nie, to niemożliwe… Przecież…
ŻONA: Przecież, przecież…
MĄŻ: To dlatego tak się upierałaś z tym wyjazdem… I te wielkie walizy…
ŻONA: Dlatego! W Anglii są większe zarobki. I większe zasiłki na dzieci. Nie ma problemów z przedszkolami. Są domy dla rodzin. Można dostać nawet taki z ogródkiem. Będzie Anglikiem, nie polskim biedakiem.
MĄŻ: Tam też nie brakuje biedaków. (zrozpaczony) Boże, co teraz będzie… Nie żartujesz?
ŻONA: W takiej sprawie?
MĄŻ: Nie możesz tam zostać.
ŻONA: Oczywiście, że mogę. I zostanę. Poradzimy sobie. Jeśli będziemy razem, to nic nas nie zniszczy. Nic.
MĄŻ: Myślisz, że tam manna spada z nieba. Z dwójką ciężko, cóż dopiero mówić o trojgu.
ŻONA: Trzeba było o ty myśleć wcześniej.
Długie milczenie, śmiech dzieci w tle.
ŻONA: Nic nie powiesz? Ani jednego dobrego słowa?
MĄŻ: Czemu nie powiedziałaś wcześniej.
ŻONA: A co by to zmieniło?
MĄŻ: Wzięlibyśmy te zimowe kurtki.
ŻONA: Dopakowałam je, gdy wyszedłeś po bułki na podróż.
MĄŻ: Zawsze byłaś uparta… Chodź do mnie. (czulej) No, to faktycznie będzie Anglik. Będziesz się musiała nauczyć języka, by go zrozumieć.
ŻONA: Jes.
MĄŻ: Du ju spik Inglisz?
ŻONA: Aj du.
Śmieją się.
DZIECI: (skacząc, chichocząc) Aj du, aj du, aj du, aj du…