Z tomu „Winoroślinność”:
Marzenie Boga
Bóg zagryza wargi
Niecierpliwie poprawia szaty
Brak mu upartego Hioba
Z wrzodami jak zgniecione śliwki
Brak mu Jakuba który
Drabiną snu łaskotał brzuch błękitu
I wytrząsnął z niego błogosławieństwo
Ze łzami w oczach wspomina Bóg
Wieżę Babel
Której pozwalał rozrastać się
Razem z własnym gniewem
By nagle u brzegów nieba
Powyrywać cegłom języki
Bóg zagryza wargi
Niecierpliwie poprawia szaty
Myśli o ludziach którzy zrobili
Sztuczne ptaki
Żeby chociaż jeden
Marzy
Wysłali przeciwko mnie
Plotki
Jeśli ona ma dziecko ze słońcem
To co?
Języki pracują nad uroczystym
Wyniesieniem jej ponad
Ma ogon trzy piersi
I niewątpliwie uprawia czary
Spalmy ją spalmy
A ona drżąca i jasna
Przytula najkruchsze
Najsłoneczniejsze
Zesłane przez Boga
Dla uciszenia tętnic
Dla piersi
Dla brzucha
Rozmowa filozoficzna dwóch kropel
tuż przed wpadnięciem do kałuży
Po co ci większy świat?
Zapytała kropla deszczu kroplę deszczu
Popatrz jaka jestem tęczowa
I wielka jak dom co się we mnie przejrzał
Właściwie wszystko da się
Zmieścić we mnie
A gdzie mieści się kropla deszczu?
Zapytała druga kropla deszczu.
A gdzie mieści się świat gdy brakuje
Kropli deszczu?
Z tomu „Anna tłumaczy świat”:
Róża błękitna
Tomkowi
Jestem różą błękitną
Przyciemnioną przy sercu
Sennym granatem
Tylko ptak przebija
Niebo
A ty jesteś ptakiem?
Słońce ciepłą ręką
Wygładza czoło nieba
A ty jesteś słońcem?
Wiatr jest cyrkowym konikiem
Jesteś wiatrem?
Bo ja
Jestem różą błękitną
* * *
Byłeś z nią kiedy malowałam ryby
W morzu pomarańczowym
Żeby zamieszkały w lagunach wysp Tuamotu
Rysuję rybie łuski
Wyjada z twoich ust różową rozkosz
Rysuję rybie płetwy
Liżesz stożki jej miękkich piersi
Rysuję rybi grzbiet
Wargami otwierasz kolana
Rysuję rybie oko
Rozrywasz próg jej ciała
Milkną ryby w morzu pomarańczowym
Kiedy ona oddechem wyśpiewuje wielką falę
Pęcznieją białą pleśnią brzegi wysp
Drżą złociste laguny
Cisza
Śpiew
Cisza
Rysuję rybi ogon
Chleb bursztynowy
Czy koniecznie musisz teraz odejść
Chlebie bursztynowy
Miłości moja
Chlebie bursztynowy
Patrzę na czas
Wychodzi ze ślimaczej pułapki
Opuszcza skręconą przestrzeń
I biegnie w nieskończoność
Rozwiązuje się pętla tęsknoty
Kamień toczy się do stóp
I to właśnie teraz
Kiedy stoisz obok wypełniony
Litym srebrem
Zamieniony w księżyc
I mówisz — kocham cię bardzo
Bardzo
Bardzo?
Spowiedź pijanego anioła
Obudziłem się ze skrzydłami spuchniętymi
Deszczem — przyznaję
Upiłem wczoraj trochę błękitu
Ale wieczór był taki
Że oszaleć
Miasteczko zanurzone
W nasturcjowym morzu
Na łąkach białe oddechy
Rozścielone jak prześcieradła
Pod nimi
W trawie wężowiska nagich ramion
I ja — pijany anioł
Od gwiazdy do gwiazdy
Podpierając się skrzydłami
Zmoczonymi w niebieskich kałużach
A potem sen nie wiadomo kiedy…
Obudziłem się ze skrzydłami spuchniętymi
Deszczem — przyznaję
Upiłem wczoraj trochę błękitu
Ale wieczór był taki
Że oszaleć
Kobieta III
W jej głębi mieszka cały świat
Ręce dziecka które zbudują dom
Głowa dziecka która wymyśli nieśmiertelność
Nogi dziecka które przekroczą bezpiecznie
Granice nieskończoności
Brzuch dziecka który urodzi następny
Świat