www.szuflada.net – wywiad przeprowadzony przez Monikę Mellerowską
Gdybyśmy chcieli wymieniać książki autorstwa Hanny Kowalewskiej mogłoby nam zająć to dużo miejsca. Są wśród nich i te dla młodzieży, jak i te dla dorosłych. Wspomniałabym tu szczególnie całą serię o Zawrociu, która zainspirowała mnie do poniższej rozmowy. Dla mnie to wspomnienie jednej z najwspanialszych podróży z literaturą. Stan specjalny – pod wieloma względami. Śmiech i łzy nad przystanią w Zawrociu.
Dom, który czułam, podobnie jak więź z Matyldą – bohaterką serii. Zapach tulipanów, świeżo skoszonych łąk, dźwięk fortepianu i szum deszczu o parapety okien. Nie sposób nie identyfikować się z tymi pięcioma książkami. I tylko pozostaje mieć nadzieję, że „Przelot bocianów” nie zakończy jednak tej serii. Książka „otwierająca” Zawrocie – „Tego lata, w Zawrociu” – wyróżniona została pierwszym miejscem w konkursie na powieść polską organizowanym przez Wydawnictwa Zysk i Świat Książki, a już w roku wydania została bestsellerem. Kolejne części: „Góra śpiących węży”, „Maska Arlekina”, „Inna wersja życia” oraz wspomniany już „Przelot bocianów” potwierdziły tylko talent prozatorski Autorki.
Hanna Kowalewska jest także autorką tomików wierszy: „Winoroślinność” oraz „Anna tłumaczy świat”, a także zbioru opowiadań „Kapelusz z zielonymi jaszczurkami”.
Poniższa rozmowa zrodziła się natchniona lekturą – o ważne słowa, które napłynęły wówczas do mych myśli zapytałam Autorkę. Wyszło – tak jak miało – nie tylko książkowo.
Zawsze mnie fascynowali, przede wszystkim pisarze i malarze – w młodości ci najbardziej szaleni i niekonwencjonalni – Witkacy, Gombrowicz, Przybyszewski, Wyspiański, Schulz, Strindberg, Van Gogh. Chłonęłam ich biografie, mniej zajmując się dziełami. Mieszkałam wtedy w małym peerelowskim miasteczku, szarym i nudnym. Oprócz przyrody nic mnie w tym małomiasteczkowym życiu nie pociągało. Umknęłam w głąb książek i marzeń. Nie było wtedy wśród nich jeszcze marzenia, by też być Artystą! Wystarczało mi podglądanie Artystów na kartach ich barwnych biografii.
Dziś słowo Artyści rymuje mi się z Nadwrażliwcy. To dar i jednocześnie obciążenie, a czasami nawet przekleństwo.
Cały urok kobiety.
Tytuł rozdziału „Góry śpiących węży”. I tytuł kasety, którą jeden z moich bohaterów ofiarowuje Matyldzie, narratorce i głównej postaci powieści. Paweł usiłował oddać cały urok kobiety za pomocą muzyki. Ja w kolejnych książkach o Zawrociu usiłuję cały urok kobiet oddać słowami. Bo to pięcioksiąg przede wszystkim o kobietach. Mężczyźni są tam jedynie przyjemnym lub nieprzyjemnym tłem.
Dom.
Moja wyobraźnia. Tam mam prawdziwe domy, meble i ogrody. Zmieniam je co chwila.
Dmuchawce.
Przepiękne linoryty Gielniaka. I mój ulubiony element łąki. Ulotność, która tak się pyszni doskonałym kształtem, tak uwodzi półprzezroczystością. Lekkość. Małe spadochroniki, które niosą dzielnie ziarno.
Fortepian.
Pierwszy raz zobaczyłam w dzieciństwie w dużym pomieszczeniu, w którym odbywały się lekcje muzyki. Nie wiem, jak i dlaczego się tam znalazłam, pamiętam jedynie, że pomieszczenie było przesycone słońcem, w którym wirował złoty pył. Chciałam dotknąć klawiszy, ale się na to nie zdecydowałam. Moje życie zawsze składało się z takich cichych i niepotrzebnych rezygnacji. Kto wie, może dlatego po latach fortepian stanął na środku salonu w Zawrociu, dostępny mi, choć dalej trochę tajemniczy.
Myślę, że to najlepszy tytuł w mojej twórczości. Bo każdy bywa mniej lub bardziej znużony aktualną wersją życia i reaguje na to hasło zainteresowaniem. Sama czasami myślę o światach alternatywnych, w których inne Ja żyją innymi życiami. Podjęły inne decyzje. Skręciły w inną ulicę. Nie wypowiedziały Tamtych słów. Nie weszły przez Tamte drzwi. Potem nie zatrzasnęły za sobą innych. Szczęśliwsze? Bardziej spełnione? A może odwrotnie?
Literatura.
Litera-tura. LitERAtura. Literat-Ura!!! Bardzo poważne słowo, które prowokuje mnie do małych gierek. Inni robią to dodając słowa: kobieca, popularna, detektywistyczna, marynistyczna. Zawsze po to, by choć trochę odrzeć z patosu i znaczenia.
Maska Arlekina.
Tytuł mojej powieści. To pierwsze skojarzenie. Drugie to teatr dell’arte. Żeby nie wiem, jak bardzo chciał, Arlekin, nie może umknąć ze swojej roli. Skazany na jedną maskę.
W młodości maska była stałym elementem mego myślenia. Chowałam się za maskami. To była moja strategia przetrwania. A jednocześnie uwierała mnie własna sztuczność i niemożność bycia sobą. Chwilami wydawało mi się, że składam się tylko z masek i nie ma nic innego pod nimi, co najwyżej pustka, tu i ówdzie wypełniona wytworami mojej wyobraźni. Dziś żyję z moimi maskami w zgodzie i zakładam je bez strachu, że stopią się z moją twarzą i duszą i już nie odszukam nigdy siebie.
Najmniej rozumiane słowo. Mylone z wieloma innymi – z zakochaniem, zauroczeniem, przywiązaniem, pożądaniem, żądzą posiadania, namiętnością… Nie ma miłości bez szacunku. Nie ma miłości bez głębokiego poznania drugiej osoby. Nie ma miłości bez ofiarowania siebie. I nie ma miłości bez wolności. Rozwija się powoli, zabić ją można w sekundę.
Pamięć.
Jesteśmy przeszłością. Więc też jesteśmy pamięcią. Moja jest dziwnie wybiórcza. Czasami bardziej pamiętam swoje sny i fantasmagorie niż realne zdarzenia. Moje dzieciństwo jest jak ser z dziurami. Coś je wygryzło, jakieś szare myszy. Dla pisarki to strata. Luki w pamięci to żaden materiał na powieść. Pocieszam się, że może to były litościwe szare myszki i zjadły to gorsze, niewarte pamiętania i opisywania.
Pióro.
To ważne słowo w moim życiu. Sąsiad mojej kuzynki hodował pawie, więc już w dzieciństwie to słowo skojarzyło mi się z czymś bardzo pięknym i egzotycznym. Pawie pióra w tamtych czasach stawiane były w wazony jak kwiaty. Potem przez lata pisałam czarnymi wiecznymi piórami, zwykle czarnym atramentem. I rysowałam obok wierszy i fragmentów prozy małe rysuneczki. Epoka pióra trwała do momentu, gdy kupiłam sobie pierwszy komputer. Potem piórem pisałam już tylko pamiętnik i teksty, które raczył mi nocami dyktować mój Daimonion. Czasami tęsknię za pisaniem piórem. W takich tekstach widać było skreślenia, można było czasami wrócić do pierwszej myśli, ocalić skreślony akapit. Teraz zostaje rząd wygładzonych zdań na ekranie, bez historii męki, w jakiej powstawały.
Przeznaczenie.
Może wolałabym wierzyć w przypadek, jednak przeznaczenie czasami zostawia w moim życiu mocny, wyraźny ślad. Myślę więc, że życie to gra między przeznaczeniem, przypadkiem i wolą człowieka. Można minąć się ze swoim przeznaczeniem, można je zmarnować, można je przekroczyć i ukształtować życie ponad nim, można zdawać się na przypadek, nie wiedząc, że to jest właśnie przeznaczenie.
Teatr.
Życie to teatr – największy. Mimo wielu powtórek to hasło ciągle jeszcze wydaje mi się prawdziwe i pociągające. Po latach grania w niewygodnych, jakby nie swoich kostiumach, dość niezgrabnie i z tremą, teraz wchodzę na scenę z większą pewnością siebie, w wygodniejszych maskach. I łatwiej otrząsam się z gaf, zapomnianych tekstów, urwanych guzików i fałszywych gestów. Kiedyś chciałam grać swoją rolę doskonale, dziś tak się nie spinam i lubię patrzeć, jak sobie radzą na scenie inni.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Zdjęcia autorki wykonała Agnieszka Herman.