Ty, tylko ty

słuchowisko – premiera w programie II Polskiego Radia (1999 r)

 

Osoby:

MARIANNA

NADEPNIĘTA

WARIAT

PŁETWONUREK

MĘŻCZYZNA

SZYPER

SPRZĄTACZ

KSIĄDZ

RYBAK

RYBAK II

PODRYWACZ

LUDZIE W KOŚCIELE I NA STATKU

 

1.
Fragmenty mszy. Organy. Śpiew. Marianna przepycha się przez tłum. Słychać jakieś mruknięcia i szurania.

MARIANNA: Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam.
NADEPNIĘTA: (okrzyk bólu) Ach! Proszę uważać. Nadepnęła mnie pani.
MARIANNA: Przepraszam. Czy pani do konfesjonału?
NADEPNIĘTA: Owszem. I ci wszyscy przede mną też.
MARIANNA: Ale ja muszę już. Już! Czy państwo by nie zechcieli…?
NADEPNIĘTA: Co pani się tak śpieszy?
MĘŻCZYZNA: Pewnie grzechów dużo.

Chichot ludzi.

LUDZIE Z TŁUMU: Ciiii! Cicho tam.
MARIANNA: Ale ja muszę, muszę…
MĘŻCZYZNA: (rozbawiony) Proszę, jeśli to takie pilne, to ja się z panią zamienię. W końcu to kolejka po rozgrzeszenie, a nie po kiełbasę. Rozgrzeszenia nie zabraknie dla nikogo.

Chichot ludzi, uciszające syki. Początek pieśni.

 

2.
Fragmenty mszy cichną. Przyciszona rozmowa Księdza i Marianny.

MARIANNA: Ostatni raz byłam u spowiedzi… właściwie nie pamiętam kiedy… dawno… Nawet bardzo dawno temu…
KSIĄDZ: Jakie popełniłaś, córko, od tamtego czasu grzechy?
MARIANNA: (niepewnie) Grzechy?…
KSIĄDZ: Słucham.
MARIANNA: Właściwie nie wiem, ale musiały być wielkie, bo Bóg mnie za nie skarał.
KSIĄDZ: Nie wiesz? Może cudzołożyłaś?
MARIANNA: Nie.
KSIĄDZ: Kłamałaś?
MARIANNA: Chyba nie… Raz, czy dwa…
KSIĄDZ: Kradłaś?
MARIANNA: Nie kradłam.
KSIĄDZ: Chyba nikogo nie zabiłaś? Na przykład płodu. To byłby ciężki grzech. Bardzo ciężki.
MARIANNA: Ach nie, nie mogłabym tego zrobić.
KSIĄDZ: W takim razie pewnie miałaś nieczyste myśli?
MARIANNA: Myśli… Przedtem, zanim mnie Bóg ukarał, miałam chyba czyste myśli… a teraz…
KSIĄDZ: A nie pożądałaś przypadkiem bliźniego swego albo czegoś, co do niego należało?
MARIANNA: Tak! Pożądałam! Pożądałam własnego męża.
KSIĄDZ: No, jeśli to mąż…
MARIANNA: Pożądam go dalej, chociaż Bóg mi go odebrał.
KSIĄDZ: Odszedł od ciebie?
MARIANNA: Można to i tak nazwać..
KSIĄDZ: Bądź dzielna i módl się. Mężczyźni odchodzą, ale czasami wracają do swoich żon.
MARIANNA: Z nieba się nie wraca. Mój syn też tam jest. Tęsknię za nimi… (szloch albo jęk)
KSIĄDZ: Dobrze się czujesz, córko?
MARIANNA: Niedobrze. Od dawna nie czuję się dobrze.
KSIĄDZ: Każdy dźwiga swój krzyż. Popatrz na Jezusa. Jemu było ciężej.
MARIANNA: Może miał więcej sił. (coraz słabszym głosem) Ja ich nie mam… Nie mam siły żyć…
KSIĄDZ: Musisz to pokonać, córko. To twój chrześcijański obowiązek. Słyszysz?
MARIANNA: (jak w malignie) Tak, słyszę, ale już mam siły… Nie mam siły… Ach!…

Stuk ciała o posadzkę. Szmer ludzi.

LUDZIE Z TŁUMU: Zemdlała. Proszę pani! Co pani jest!
KSIĄDZ: Rzeczywiście, zemdlała. Niech jej ktoś pomoże.
LUDZIE Z TŁUMU: Szybko. Zróbcie przejście. (szuranie nóg, stuk albo skrzypienie drzwi) Przepraszam. Proszę się przesunąć. Jaka blada. Biedactwo. Nie stójcie tak nad nią. Rozsuńcie się ludzie. Wody. Wody!
MĘŻCZYZNA: Niech pani umoczy chusteczkę w święconej wodzie. (po chwili) Dziękuję. do zemdlonej) Proszę pani! Kobieto! Hej! (odgłosy policzków) Niech się pani obudzi. Proszę pani! (jęk Marianny) Dochodzi do siebie. Lepiej pani?
MARIANNA: (słabym głosem) Tak… lepiej… Dziękuję.

W tle śpiew ptaków.

MĘŻCZYZNA: Niech pani tu poleży. Rozpiąłem bluzkę, by mogła pani lepiej oddychać.
MARIANNA: Nie szkodzi.
MĘZCZYZNA: Gdzie pani mieszka? Pomogę pani dojść do domu.
MARIANNA: Nie trzeba. Mieszkam niedaleko. O tam, w pensjonacie „Pod żaglem”. Parę kroków stąd. Trochę odpocznę i dojdę tam sama. Niech pan wraca do kościoła.
MĘŻCZYZNA: Pani przyjezdna?
MARIANNA: Tak.
MĘŻCZYZNA: Pewnie za długo była pani na plaży. Dzisiaj taki upał. Od tygodnia ani jednej chmurki.
MARIANNA: Być może. Już czuję się dobrze. Nie musi się pan mną zajmować.
MĘŻCZYZNA: To już pójdę.
MARIANNA: Tak będzie najlepiej. Dam sobie radę. Dziękuję. (kroki, śpiew ptaków, do siebie) Dam sobie radę sama.

Śpiew ptaków miesza się z dobiegającą z kościoła pieśnią. Potem już słychać tylko ptaki. Motyw Marianny.

 

3.
W oddali dźwięk dzwonów. Kroki, szczęk klucza, wiader, skrzyp drzwi.

SPRZĄTACZKA: O, przepraszam. Myślałam, że nikogo nie ma. Po prawdzie, to już dzwonią na południe. Wszyscy wylegują się na plaży, a paniusia w pościeli. A, co kto lubi. Mnie tam nic do tego! (stuk wiadra) To sprzątać czy nie?
MARIANNA: Nie trzeba.
SPRZĄTACZKA: A może chora? Jak co potrzeba, to ja za parę groszy przyniosę. Co mam nie przynieść. Taką jedną z drugiego piętra zęby bolały. Veramid jej był potrzebny.
MARIANNA: Nie jestem chora.
SPRZĄTACZKA: (szeleści papierami, szczęka talerzami) A to? Ma tak leżeć? Zaśmiardło. Z rybą tak jest, dzień, dwa i śmierdzi.
MARIANNA: Niech pani już idzie.
SPRZĄTACZKA: Pewnie, mogę iść. Mnie tam wszystko jedno. Nawet lepiej, jak nie mam roboty. Co tam! Ale jedno powiem! Niezdrowo tak leżeć. Była tu parę lat temu taka jedna. Jeszcze za komuny. Też tak leżała. I nie kazała sprzątać. Wywiesiła nawet kartkę, by nikt jej nie przeszkadzał. No, to nikt nie przeszkadzał. A potem znaleźli ją, jak za przeproszeniem, tę flądrę, lekko nadpsutą. Podcięła sobie żyły. Co się potem działo…
MARIANNA: (przerywa jej) To mnie nie interesuje.
SPRZĄTACZKA: (obrażona) Nie, to nie. Mówię tylko, że z leżenia to nic dobrego nie wychodzi. Ale co tam, mogę nie mówić, jak nie chce. (zbiera swoje sprzęty, słychać stuki, do siebie, gderliwie) I nie sprzątać. Czy to ja będę leżała w brudzie? (szczęk drzwi, kroki, niknący głos) Kto to słyszał leżeć w łóżku w taką pogodę. Już trzeci dzień tak leży. Tyle samo, co ta flądra na stole. Przyjeżdżają tu, by leżeć i brudzić. Skaranie boskie.

Oddalające się kroki, stuki i szczęki, skrzypienie drzwi.

 

4.
Motyw Jezusa – muzyka chóralna, może organowa, coś wzniosłego!

MARIANNA: (zduszonym głosem, czasami z bólem, czasami z nienawiścią i rozpaczą, szeptem i sykiem, półkrzykiem) Boli! Słyszysz!? Boli! Ból… Niemożliwe, żebyś naprawdę poznał ból… Nie wierzę w to! Nie wierzę, słyszysz! Te twoje teatralne pozy na krzyżu i te zbolałe miny! Po co przyszedłeś na świat? Czy przypadkiem nie po to, by studiować mimikę bólu, a potem tak doskonale zagrać, ten jeden jedyny raz? (jęk, potem z ironicznym śmiechem) Płacz i zgrzytanie zębów! Tak, to jest właśnie to! Przyznaj się, że lubisz te dźwięki. Co? Musisz je lubić! Dlatego topisz, wpychasz pod koła, miażdżysz i rozszarpujesz! Teatr cierpienia i umierania to twój ulubiony gatunek! (coraz głośniej) Tak bardzo, że sam ten jeden, jedyny raz wziąłeś udział w spektaklu! I jak w teatrze po ostatniej scenie zmartwychwstałeś! A oni? Alek i Krzyś? Czyż nie pięknie umierali? Może mieli nie dość doskonałe grymasy? A może nie dość przekonywująco jęczeli? Co? A ich połamane ciała? Czy też nie dość pięknie ułożone? Nie?! Dlaczego nie zasłużyli na to, by ich obmyć z czerwonej farby i wskrzesić? Źli aktorzy? A może źli ludzie? Powiedz! Nie dość boscy czy nie dość ludzcy? No powiedz! (jęk, z nienawiścią, po chwili) A ja… czy wystarczająco cierpię? Jak mój wyraz twarzy? A jęk? Dostatecznie prawdziwy? A może nie? Może to ja nie zasłużyłam na ich powrót!? Mogę ćwiczyć! Czy tego chcesz? (czeka na odpowiedź) Zrobię wszystko! Tylko powiedz co!? (ciszej) Słyszysz? Czy mnie słyszysz? Czy ty w ogóle kogokolwiek słuchasz?!

Słychać człapanie, odgłos laski, wariat mówi nieuprzejmie, sarkając.

WARIAT: Czego tu klęczysz? Co? Z prośbą czy groźbą? Nie widzisz, że on ma swoje
zmartwienia?! Myślisz, że wygodnie tak wisieć i patrzeć na ten podły świat? No, co Jakub do ciebie mówi! Zmiatać stąd! To mój Jezus!
MARIANNA: Niech pan mnie zostawić w spokoju.
WARIAT: W spokoju! Dobre sobie! A jego to nie łaska zostawić w spokoju? Kto go dopilnuje jak nie ja, Jakub? Ile on może spełnić próśb – sto, dwieście, miliard? Nawet Bóg im nie poradzi. Zwłaszcza, gdy jedna prośba przeczy drugiej. No, idź stąd, kobieto! Idź! Wynoś się! I żeby cię tu Jakub więcej nie widział!
MARIANNA: Wariat!

Słychać oddalające się kroki.

WARIAT: Wariat! Pewnie! A mów sobie, mów! Kogo to obchodzi, kto ja jestem! Pewnie! Ja pył, proch, nic. Pan Jezus! O! To co innego! On ważny. Najważniejszy! (ciszej) Wybacz, panie Jezu. Wybacz! Jakub cię nie dopilnował. (wzdycha) O… Płaczesz? (przerażony) Och! (zawodzi) Tak cię boli, tak cię boli! Aaaaa! Aaaa! Ooooo… Nie krwaw. Nie krwaw… Jakub nie może tego znieść! Oooo… Zaraz, słowa! Słowa zalepią twoje rany. Jakub je zna! Zaraz sobie je przypomni. Zaraz…. Już! Już sobie przypomniał! Serce Jezusa, urąganiem nasycone, Serce Jezusa, starte za złości nasze, Serce Jezusa, włócznią przebite… Serce Jezusa… Serce Jezusa… Jakub nie pamięta więcej. Ale już tak nie boli, prawda?… Ciiii… Już dobrze… dobrze… Boli tylko trochę… malutko… oooo… malutko… ciii… (szepcze) Jakub im więcej na to nie pozwoli. Zabierze cię stąd, zobaczysz. Daleko! Jak najdalej od ludzi. Do raju. Już wkrótce. To będzie nasza tajemnica. Wiem, że nie zdradzisz Jakuba. Ciii….

Motyw Jezusa.

 

5.
Szum morza, krzyki mew.

PODRYWACZ: Ładny kostium. Pani sama czy z rodziną?
MARIANNA: Przepraszam, ale nie mam ochoty na rozmowę.
PODRYWACZ: Ach te kobiety! Mówią nie, a myślą, ależ bardzo proszę. Romek jestem.
MARIANNA: Nie słyszy pan? Nie mam ochoty na towarzystwo. Naprawdę. Zasłania mi pan widok na morze.
PODRYWACZ: Morze! Dobre sobie! Przyznaję, że lubię trudne kobiety. Jak się która za bardzo mizdrzy, to sam ją zostawiam. Pani to co innego. Kobieta z klasą. To się wie! Po jednym spojrzeniu!
MARIANNA: (słychać, że zbiera rzeczy) Natręt.
PODRYWACZ: Halo! Nie tak szybko, gdzie się pani wybiera?!
MARIANNA: (szarpnięcie) Proszę mnie zostawić!
PODRYWACZ: Co to, dwóch uprzejmych słów nie umie pani powiedzieć?! Jak to pani mnie nazwała? Natręt? Nie jestem przyzwyczajony, że mnie kobieta lekceważy. Doprawdy nie jestem…
MĘŻCZYZNA: Pan coś ma do tej pani?
PODRYWACZ: A kto pyta?
MĘŻCZYZNA: Mąż. Wystarczy?
PODRYWACZ: A, jeśli mąż… to co innego. Już mnie nie ma. Muszę przyznać, że małżonka śliczna, może tylko za smutna. Chciałem rozbawić, ale jeśli jest mąż, to znikam!

Odchodzi pogwizdując.

MĘŻCZYZNA: Przepraszam za to kłamstwo. Nic innego nie wpadło mi do głowy.
MARIANNA: (niemile) A szkoda. A poza tym, nie prosiłam pana o pomoc.
MĘŻCZYZNA: To prawda. No cóż… poczułem się za panią odpowiedzialny.
MARIANNA: Odpowiedzialny? Nie rozumiem, dlaczego…?
MĘŻCZYZNA: Pani mnie nie poznaje?
MARIANNA: Nie…
MĘŻCZYZNA: No tak, była pani wtedy, w kościele, półprzytomna… to zrozumiałe…
MARIANNA: Ach… to pan… Rzeczywiście… Ale proszę się o mnie już nie troszczyć. Przepraszam, ale muszę już iść.
MĘŻCZYZNA: Oczywiście, nie zatrzymuję pani. Ale gdyby chciała się pani ze mną zobaczyć albo przejechać statkiem po morzu, to proszę szukać w porcie „Iskry”. Jestem tu z kolegami płetwonurkami. Badamy dno Bałtyku. Wesoła gromadka. Naprawdę. Oczywiście, może pani przyjść w towarzystwie, bo pewnie nie jest pani tu sama… Zapraszam.
MARIANNA: Niestety, chyba nie będę mogła skorzystać. Ale dziękuję za zaproszenie. Do widzenia.
MĘŻCZYZNA: Do widzenia.

Szum morza, ptaki, wesołe głosy. Motyw Marianny.

 

6.
Słychać wesołe głosy, śmiechy i szanty, śpiewane trochę po dyletancku, ale z werwą.

MARIANNA: Przepraszam, szukam takiego mężczyzny… Średni wzrost, ciemne włosy…
PŁETWONUREK: To może mnie pani szuka?

Śmiech paru osób.

MARIANNA: (speszona) Przepraszam, chyba pomyliłam łodzie…
MĘŻCZYZNA: Maks, jak ty się zachowujesz! Dzień dobry, jednak pani przyszła. Mówiłem, że to wesoła kompania. Zapraszam!
MARIANNA: Nie… Wolałabym spacer… jeśli zechce się pan oderwać na chwilę od kolegów.
MĘŻCZYZNA: Oczywiście, że zechcę.

Oddalają się od śpiewu i wesołych głosów, ale gdzieś w tle może być je słychać.

MARIANNA: Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Marianna.
MĘŻCZYZNA: Piękne imię, Marianno. Moje jest zwykłe, Zbyszek.
MARIANNA: Chodźmy na plażę, za statki, tam nikogo nie ma. Obejrzymy zachód słońca.
MĘŻCZYZNA: Nie lubisz tłoku. Zauważyłem to już na plaży. Siedziałaś w miejscu, gdzie prawie nie było ludzi. Niełatwo było cię znaleźć.
MARIANNA: Szukałeś mnie? Dlaczego?
MĘŻCZYZNA: Sam nie wiem… Po prostu szukałem.

Szanty ledwie słyszalne, miarowy szum fal.

MARIANNA: Usiądźmy. Nie, lepiej z tej strony.
MĘŻCZYZNA: Stąd nie widać słońca.
MARIANNA: Nie szkodzi…
MĘŻCZYZNA: Jesteś spięta. Czy to przeze mnie?
MARIANNA: Nie. To znaczy tak… Nie… Czy chciałbyś się ze mną kochać? Tu, teraz…
MĘŻCZYZNA: (zaskoczony) No! Zastanawiałem się właśnie, czy wolno mi podsunąć ramię, a ty…
MARIANNA: (przerywa mu) Nie mów tyle.
MĘŻCZYZNA: Wybacz, trochę jestem zaskoczony. Rano w taki sposób potraktowałaś tamtego faceta… Był całkiem, całkiem… A teraz…
MARIANNA: Ciii… Po prostu mnie dotknij… I w ogóle rób, co chcesz… Mam ładne piersi… słychać szelest ubrania) Zobacz. Nogi też.
MĘŻCZYZNA: Wiem, że masz ładne nogi… Spokojnie, nie śpieszmy się. Poczekaj, nie szarp tych guzików, sam je rozepnę. No widzisz, już. Hej… Dlaczego odsuwasz twarz? Nie chcesz, bym cię pocałował. Marianno?
MARIANNA: Prosiłam, byś tyle nie mówił. Po prostu to zrób.
MĘŻCZYZNA: Cholera. Nie umiem tak. I nie chcę. Masz taki dziwny wyraz twarzy, jakbyś chciała coś w sobie zabić? Tak nie można, słyszysz?!
MARIANNA: No wiec chcesz, czy nie? Drugi raz nie zdarzy ci się taka szansa. Pytam ostatni raz.
MĘŻCZYZNA: Krótki numerek, a potem mam się zmyć?
MARIANNA: Tak. Przecież mężczyźni to lubią. Ty nie?
MĘŻCZYZNA: Nie.
MARIANNA: (szelest ubrań, wściekła) Że też musiałam trafić na impotenta? A może zachciało ci się czułości, co? Albo uczucia? Nienawidzę uczuć! (krzyczy) Słyszysz, nienawidzę!
MĘŻCZYZNA: Marianno, posłuchaj… Poczekaj! Dokąd biegniesz! Marianno! Marianna!
MARIANNA: (z oddali) Pieprz się sam! (do siebie, szeptem) Nienawidzę…! Nienawidzę…! Nienawidzę…

Jęk, płacz. Motyw Marianny.

 

7.
WARIAT: (pieszczotliwie) Już, już… Mówiłem, że Jakub cię stąd zabierze (cichutko chichocze, wzdycha) I przyszła ta chwila. Ach… ruszymy razem do nieba! Łódkę już upatrzyłem. Dmuchniesz w żagielek i popłyniemy. Co też to będzie za podróż. Tak… dobrze nam będzie razem… (siłuje się) Tylko najpierw Jakub musi cię zdjąć. Aaaa! Uf!

Odgłos otwierania ciężkich, kościelnych drzwi, skrzypienie zawiasów.

MARIANNA: O! To pan… Co pan robi?
WARIAT: Wynoś się stąd kobieto! Wynoś się, bo Jakub zgrzeszy i uderzy cię!
MARIANNA: Zamierza pan zdjąć rzeźbę? Dlaczego?
WARIAT: Dlaczego? Dlaczego?! Jeszcze się taka pyta. Dlatego, by takie jak ty nie przychodziły rozdzierać Jezusowi serca. O! Widzisz?! Krwawi! Jakub go stąd zabiera. Zabiera do nieba. Nie przeszkodzisz mu w tym, kobieto. Nikt mu w tym nie przeszkodzi!
MARIANNA: Do nieba?… To interesujące… Jeśli rzeczywiście zamierza pan zabrać go do nieba, to nie będę protestować. Tak… to właściwe miejsce dla Jezusa.
WARIAT: Jakub sam wie, że właściwe.
MARIANNA: I pan się tam wybiera razem z nim?
WARIAT: Głupie pytanie. Pewnie że tak.
MARIANNA: Tylko gdzie jest to pana niebo. Wie pan, mam tam bliskich… Tęsknię za nimi.
WARIAT: To nie Jakuba sprawa. A do nieba On go zaprowadzi. Ooo! Już On wie, gdzie to jest. A tobie nic do tego. (siłuje się) Ty umiesz tylko prosić.
MARIANNA: Nawet tego już nie potrafię. Do tego trzeba nadziei…
WARIAT: (z wysiłkiem) Idź kobieto! Przeszkadzasz Jakubowi.
MARIANNA: Sam pan nie da rady.
WARIAT: (stęka) O… Jakub da radę. Musi dać! Oooo. O! Jakby coraz cięższy. Ooo. Jednak nie da rady. Może to jest znak. Ale co by on mógł znaczyć?
MARIANNA: Może to, że powinien pan mnie ze sobą zabrać.
WARIAT: E tam… Takie jak ty zawsze się tylko z Jakuba śmiały.
MARIANNA: Ja się nie śmieję.
WARIAT: No… niby nie… Ale do nieba droga daleka, nie dasz rady, kobieto.
MARIANNA: Wiem, że daleka. Próbowałam się tam dostać w… przyśpieszony sposób (śmieje się), ale samej tak jakoś smutno to robić… We dwoje zawsze raźniej.
WARIAT: We troje.
MARIANNA: A tak, we troje…
WARIAT: A może nie lubisz łódką, bo to kołysze i ciasno, bez wygód. Niebo jest za wodą.
MARIANNA: Skąd pan wie?
WARIAT: A bo to Jakub nie widzi, że hen, daleko, niebo prawie dotyka wody? Tylko nie wszędzie są schodki, żeby wejść do góry. No! Nie wszędzie. Ale my wejdziemy. Jezus nas zabierze ze sobą.
MARIANNA: Pana na pewno. Ale czy mnie zechce ze sobą zabrać… Nie jestem tego taka pewna… ale może trzeba spróbować…
WARIAT: Chwyć tutaj, kobieto, no, z drugiej strony. Mocniej. O! Oooo! Jest! Jesteś! Jakub cię owinie. Zobacz, ma mięciutką kapę. Będzie ci w niej dobrze. Nikt nie może cię zobaczyć. Nikt. Ty, kobieto, też o tym pamiętaj. Nikt!
MARIANNA: Dobrze. Będę pamiętać. Tak, owiniemy cię… Będzie ci z nami dobrze… (chichocze) z dwojgiem wariatów… Bo przecież zwariowałam! I teraz mi lżej. Lekko. (chichot) Chce mi się śmiać.
WARIAT: Ciii!

Marianna chichocze, potem śmieje się, najpierw cicho, potem coraz głośniej i ekstatyczniej. Po chwili dołącza do niej wariat. Motyw Jezusa.

 

8.
Skrzypnięcie drzwi, jakaś letnia melodia z radia. Odgłosy, które przedtem towarzyszyły sprzątaczce. Kroki.

MĘŻCZYZNA: Dzień dobry. Biuro zamknięte, może pani udzieli mi informacji…
SPRZĄTACZKA: A o co się rozchodzi?
MĘŻCZYZNA: Szukam kobiety. Ma na imię Marianna… Blondynka, szczupła, około trzydziestu lat… Mieszka tutaj.
SPRZĄTACZKA: A, ta spod piętnastki. Nie ma jej.
MĘŻCZYZNA: A może jest, może pani nie zauważyła, że przyszła?!
SPRZĄTACZKA: Przecież mówię, że nie ma. Najpierw leżała przez parę dni jak jaka chora, a teraz gdzieś łazi. Na kolacji nie była i teraz też jej nie ma. A pan, to kto?
MĘŻCZYZNA: Przyjaciel.
SPRZĄTACZKA: Jak pan przyjaciel, to panu powiem, że z nią coś nie tak. Coś ją gryzie, albo co. Dziwna jakaś taka, drażliwa, nie uśmiechnie się do człowieka, nie zagada po ludzku. A może taka już jest, co? Różne ludzie mają charaktery.
MĘŻCZYZNA: Nie, zwykle bywa inna…
SPRZĄTACZKA: Może to przez pana taka skwaszona? Co? Ach ci młodzi! Niech pan jej lepiej poszuka. Ciemno się zrobiło. Hołoty w miasteczku tyle. Piwo żłopią, a potem robią nie wiadomo co. Słyszał pan? Jacyś Jezusa z kościoła ukradli. Ksiądz od zmysłów odchodzi. Tak! Nie ma już nic świętego na tym marnym świecie. Pewnie się założyli albo co! A może sataniści jacyś. Skaranie Boskie! A to była cudowna figura, mówię panu. Ile razy się przed nią pomodliłam w jakiejś sprawie, zawsze przyszedł ratunek! A teraz szukaj wiatru w polu. Jakaś plaga spadła na to miasteczko. To pewne. W porcie ktoś ukradł łódź. Maliniakowa szuka brata, który ma nie po kolei w głowie. Jakby jakiś czart tu tańcował i robił swoje porządki.
MĘŻCZYZNA: Przesadza pani.
SPRZĄTACZKA: A ja panu mówię, że tak jest. Słyszy pan, jaki się zerwał wiatr? Głowę urywa. Kto to widział, żeby w środku lata tak wiało. Sztorm idzie albo co… Brrr! Idę pozamykać okna, bo jeszcze wiatr powywala.

Szczęk wiadra, kroki.

MĘŻCZYZNA: Chwileczkę. Mam do pani prośbę. Jak Marianna wróci, to proszę oddać jej tę kartkę. To mój adres. Ona będzie wiedziała o kogo chodzi.
SPRZĄTACZKA: Oddam. Czemu mam nie oddać. Chociaż taka nieuprzejma. Ale niech tam. Pewnie, że oddam.
MĘŻCZYZNA: Tylko niech pani nie zapomni. To dla mnie bardzo ważne.
SPRZĄTACZKA: Nie zapomnę. Pamięć mam dobrą. O to niech się pan nie martwi.
MĘŻCZYZNA: Bardzo pani dziękuję. Do widzenia.
SPRZĄTACZKA: Do widzenia. Do widzenia. (oddalające się kroki, do siebie) Po prawdzie to nie wiem, co on w niej widzi. Taki kwas. Ale co mi tam, jeden lubi cytryny a drugi cukierki. (kroki, coraz wyraźniej słychać szum wiatru, szczękanie okna na zawiasie, gderliwie) Tfu! Diabelska pogoda! Kara za grzechy, czy co? (zamyka okno, szum wiatru przycicha) Aż głowa człowieka od tego boli. Znowu będę musiała wziąć proszek.

Kroki i szczęknięcia przedmiotami oddalające się.

 

9.
Szum morza, wiatr.

WARIAT: (radośnie) Udało się! Płyniemy! Płyniemy! Hej, hej!
MARIANNA: Uważaj Jakubie, wypadniesz!
WARIAT: (uspokaja się) Jakub nie wypadnie. Musisz Jakubowi pomóc. O, ma obcęgi i
młotek. Trzeba Jezusa zdjąć z krzyża, kobieto.

Słychać stukoty i odgłosy pracy, sapnięcia Wariata.

MARIANNA: Dobrze jest być w takiej podróży z kimś takim jak ty, Jakubie.
WARIAT: (sapiąc) O! Jest pierwszy gwóźdź. Zobacz, jaki długi?! Drzewo trochę spróchniało, inaczej Jakub by go nie wyjął.
MARIANNA: Jakubie…. czy rozmawiałeś z kimś o śmierci? Czy ktoś ci o niej mówił?
WARIAT: O! Jest drugi gwóźdź!
MARIANNA: Czy wiesz, że do nieba mogą się dostać tylko umarli? A właściwie ich dusze. Czy ktoś ci mówił o umieraniu?
WARIAT: Został jeszcze jeden. Nie puszcza! Trzymaj mocniej. No…
MARIANNA: Czasami nie jest prosto umrzeć, powinieneś o tym wiedzieć.
WARIAT: O! Jest! Udało się.
MARIANNA: Rzeczywiście, udało się. Ty pilnuj Jezusa, a ja będę popilnowała krzyża. To sprawiedliwy podział.
WARIAT: Dobrze. Jakub Jezusa otuli, robi się chłodno. Brrr!
MARIANNA: Może być jeszcze zimniej. Będzie nam się chciało pić i jeść. Będzie nas wszystko bolało. Popękają nam usta.
WARIAT: O czym ty mówisz, kobieto?
MARIANNA: Cały czas o tym samym, o umieraniu. To zawsze trochę boli. To ja chcę śmierci. Ty nie musisz umierać, słyszysz! Tu czy tam będziesz tak samo szczęśliwy. Bo masz swego Boga. Masz dla kogo żyć. Rozumiesz? Lepiej zawróćmy, dopóki jeszcze jest czas.
WARIAT: A niebo? Zobacz jak jest blisko.
MARIANNA: To złudzenie, Jakubie.
WARIAT: Kłamiesz! A on? On też jest złudzeniem?
MARIANNA: To tylko kawałek drewna. A drewno nic nie boli. Ciebie będzie bolało!
WARIAT: Kłamiesz! Wiem, że kłamiesz! On Jakubowi tego nie zrobi! On… Zobaczysz! Zobaczysz! On… (cicho) Zobaczysz…
MARIANNA: Cóż, zrobiłam wszystko, by cię przekonać. Musiałam ci to powiedzieć… Ale może to ty masz rację. Może ten twój Bóg ocali cię albo zabierze ze sobą tak, że nie będziesz się bał i cierpiał. Kto to wie.
WARIAT: Oczywiście, że zabierze. Zobacz, kobieto, jak blisko jest niebo!
MARIANNA: Wiatr się wzmaga. To może nawet lepiej…
WARIAT: Oczywiście, że lepiej! Płyniemy coraz szybciej.
MARIANNA: (ciszej, z zamyśleniem) Gdzieś musimy dopłynąć.
WARIAT: (ekstatycznie) Wiadomo gdzie! Wiadomo! Ach, szybciej! Szybciej! Szybciej!
MARIANNA: (cicho) Tak, szybciej. Niech już się stanie. Niech się wreszcie stanie.
WARIAT: Są, tam! Widzisz, kobieto! Błękitne schodki! Jakub wiedział, że je odnajdzie. Wiedział.
MARIANNA: Gdzie? Nie widzę…
WARIAT: No tam! Przed nami. Widać je dokładnie! Jak na dłoni. Są dokładnie takie, jak mówiła mama. (zachwycony) Jakie ładne, lśniące, ze złotą poręczą, z gwieździstymi lampionami!
MARIANNA: Nie widzę. Niczego nie widzę.
WARIAT: Wiej wietrze! Mocniej! Mocniej! Mocniej! Zaraz tam będziemy. Niedługo! Niedługo!
MARIANNA: (cicho, do siebie) Nie widzę. Niczego nie widzę.
WARIAT: Szybciej! Szybciej! Szybciej!

Ich głosy nikną. Wiatr, szum morza, buczenie syren ostrzegające przed sztormem. Muzyka – motyw Jezusa (?).

 

10.
Świst wiatru. Zakłócenia w radiu. Ktoś usiłuje złapać komunikat pogody, głos narasta i niknie.

SPIKER: Uwaga. Podajemy rybacką prognozę pogody. Warunki atmosferyczne w rejonie Zatoki Gdańskiej pogarszają się. Wiatr porywisty i zmienny. Wzrastający. Możliwość opadów i przelotnych burz.
SZYPER: (wyłącza radio) A! Tyle to sami wiemy. Wracamy do portu. Zawracaj.
RYBAK: Już się robi.
SZYPER: I cała naprzód.
RYBAK: Tam coś płynie, szyper. Dziwne jakieś.
SZYPER: Zaraz, gdzie jest lornetka… Czy mnie wzrok nie myli… Zobacz, Józek, ty masz młodsze oczy.
RYBAK: Rany! To człowiek! Człowiek na krzyżu! Jezus Maria, to chyba przywidzenie. Może to jakiś znak. Burza idzie, a my w środku morza. Jezus Maria, co z nami będzie?! Szyper?
SZYPER: Zamknij się Józek. To żadne przywidzenie! (krzyczy) Człowiek za burtą! Szybciej! Szybciej! Pośpieszcie się. (słychać tupoty, krzyki) Skręć w prawo. Podejdź bliżej. Daj, ja to zrobię.
LUDZIE ZE STATKU: To kobieta. Ostrożnie. Uważajcie. Zimna jak sopel lodu. Koce. Przynieście koce. I wódkę. Szybciej. No szybciej. (jęk Marianny) Żyje. (jęk Marianny)
SZYPER: Zanieście ją do kajuty. A wy dwaj wyciągnijcie krzyż. Uratował tę babę. To może i nas wyciągnie z burzy. A teraz do portu. Cała naprzód!
RYBAK: Tak jest, szyper!

Kroki. Szyper schodzi po schodach. Odgłos wiatru cichnie.

SZYPER: Co z nią.
RYBAK II: Majaczy.
MARIANNA: Jakubie! Jakubie! On tam jest, Jakub. Na błękitnych schodach. Och, nie idź tam. Nie widzisz, że one schodzą w dół. W dół. Jakubie, uważaj. Jakubie! Jezu! Nie! To drewno, Jakubie. Drewno nic nie boli, słyszysz! Ach! O!
SZYPER: Proszę pani, halo, kobieto?! Czy pani była sama?
MARIANNA: Ja… ja… Sama? Nie. Byliśmy we troje. We troje. Ja, Jakub i Jezus. Niech pan ich ratuje, słyszy pan. Niech pan ratuje Jakuba!
SZYPER: Spokojnie, proszę się uspokoić. Zaraz nadam komunikat. Znajdą go. I Jezusa też. Może być pani spokojna… (ciszej) Śpi. Nie wiem, czy jest przy zdrowych zmysłach, ale w razie czego lepiej zawiadomić straż przybrzeżną. Może naprawdę był z nią jakiś Jakub. Jedno jest pewne, miała kobieta szczęście. Gdyby nie ten krzyż… Tak, miała szczęście.

Muzyka.

 

11.
Zapinanie zamku torby. Odgłosy pakowania. Pukanie.

MARIANNA: Proszę.
SPRZĄTACZKA: To ja. Może w czym pomóc? Widzę, że tak całkiem to pani w tym szpitalu nie wydobrzała.
MARIANNA: Dziękuję. Poradzę sobie.
SPRZATACZKA: Pakuje się pani…
MARIANNA: Tak.
SPRZĄTACZKA: Tak się zastanawiam… Jakub Maliniak to był wariat, ale czego pani z nim poleciała na to morze, to ja nie mogę dojść. Opętało panią czy co? No niech pani powie.
MARIANNA: Popłynęliśmy na wycieczkę.
SPRZĄTACZKA: Z Jezusem?
MARIANNA: A czemu nie, Jezusowi też czasami należy się odpoczynek.
SPRZĄTACZKA: A, tak tylko pani mówi. Ładna wycieczka! Że Jakub utonął to trudno. Głupek był. Ale Jezus! To nie był zwykły kawał drewna. O! To była cudowna figura. Po co było topić?! No, po co?
MARIANNA: Muszę już iść. Za pół godziny mam pociąg.
SPRZĄTACZKA: I jeszcze się pani uśmiecha. Przedtem była pani skrzywiona jak cytryna, a teraz proszę jaki uśmiech. Człowiek zginął, Jezus zginął, a taka się cieszy. Skaranie boskie. Nic dobrego. Od razu to wiedziałam.
MARIANNA: Do widzenia. (kroki)
SPRZĄTACZKA: Tfu! Na psa urok! Czarownica. Dobrze, że zeszła mi z oczu. (odgłosy sprzątania) Miałam jej dać kartkę od tamtego, ale niedoczekanie, bym takiej miała się przysłużyć. Niedoczekanie. A śmieci zostawiła! O ile tego. A to.. co? Dziwny jakiś pakunek… (szelest odwijanego papieru) Cała paczka leków i żyletka… A, diabelski pomiot. Nawet woda takiej nie chciała. Spalić by to wszystko. (wzdycha) I do kogo ja się teraz zwrócę o pomoc. Reumatyzm mi znowu liże kolana, kto mi teraz pomoże? No kto? Nikt! Stary pije już trzeci dzień, kogo poproszę, by go pokręciło? Nikogo! Już nikogo. Skaranie boskie… Znikąd pociechy. Oj znikąd…

Stuki, trzaski, odgłosy przesuwania. Kroki.

Muzyka, z którą miesza się po chwili odgłos jadącego pociągu.