Przedsionek, czyli sny o niebie i piekle

Słuchowisko – premiera w programie II Polskiego Radia (2000 r)

 

miejsce premiery: Teatr Polskiego Radia
data premiery: 2000-12-01
reżyseria: Andrzej Jarski
realizacja akustyczna: Andrzej Złomski
opracowanie muzyczne: Marian Szałkowski

Wykonawcy:

Maria Ciesielska
Antonina Girycz
Joanna Jędryka
Elżbieta Kijowska
Barbara Szamborska
Mieczysław Gajda
Paweł Galia
Sebastian Konrad
Krzysztof Kowalewski
Paweł Nowisz
Lech Ordon
Eugeniusz Robaczewski

Osoby:

GŁOSY W SZPITALU

WSZĘDOBYLSKA

SERCOWY
CIEKAWSKA
KIEROWCA
UPARTY
BABCIA
DZIEWCZYNKA
ANTROPOCENTRYCZKA
CHŁOPAK
TANCERKA
NARKOMAN
HANDLARZ
NIEUŻYTY
FANTASTA
FILOZOF
TACET Z TELEFONEM

1/
Sygnał karetki, kroki na korytarzach.

GŁOSY W SZPITALU – Szybciej, szybciej. Siostro, tlen. Na salę
operacyjną. Szybciej, szybciej. Tętno sto pięćdziesiąt na sto. Przekładamy na trzy. Raz, dwa, trzy. Tętno słabnie. Większa dawka tlenu. Atropina. Szybciej. (pikania aparatury, na końcu dźwięk, oznaczający koniec) Zanik tętna. Reanimacja.

Słowa rozpływają się w pięknej „niebiańskiej” muzyce. Coś radosnego, świeżego, wzniosłego, może nawet jakieś anielskie chóry, czasami może być to muzyka odrobinę żartobliwa – jak w baroku. Tak ma być w całym słuchowisku, by muzyka stanowiła kontrast z przyziemnymi problemami i dialogami przebywających w przedsionku dusz, które jeszcze niedostatecznie oderwały się od spraw doczesnych.

WSZĘDOBYLSKA – (sennie, na początku głos może być jeszcze lekko
przetworzony czy też na tle muzyki) Jaka ja byłam zmęczona i słaba. A teraz jestem taka lekka. Odpocząć… Koniecznie muszę odpocząć… Ból gdzieś się na szczęście podział. Ooo jak dobrze. Nic nie boli. Zupełnie nic… (westchnienie) Światło, tam jest jakieś światło. I tak ładnie grają. Gdzie ja jestem? Czy to już raj? Przecież ja mam tyle grzechów. Nie, to nie może być raj… Diabelskie sztuczki… Nie, to tylko sen, sen. Jaki dziwny sen…

Pikanie aparatury. Ta sama muzyka.

2/
SERCOWY – (też sennie, jak wyżej, pod koniec wypowiedź coraz
mniej przetworzona) Nic nie czuję… Nie boli… Najważniejsze, że przestało dusić. Oooo, jak dobrze odetchnąć pełną piersią. Światło… Tam jest jakieś światło… Pójdę tam. Dziwne jakieś to miejsce. Nie mam nic pod stopami, ale czuję opór. Stąpam po lśniącej materii. Świetliste Filary. Różowa mgła… Gdzie ja jestem? Czyżby już w raju?
WSZĘDOBYLSKA – O, jeszcze jeden. Sądny dzień dzisiaj. Co sekundę
zjawia się następny. Jak tak dalej pójdzie, to się tu podusimy. No, co się pan tak patrzy? Ludzi pan nie widział, czy co?
SERCOWY – Ludzi? To wy nie jesteście aniołami?
WSZĘDOBYLSKA – Patrzcie go, jaki szybki. Od razu chciałby do
raju. W zaświatach panuje porządek. Najpierw trzeba poczekać na swoją kolej, aż zobaczą, czy faktycznie przyszedł już pana czas. A jak przyszedł, to do rentgena prześwietlić duszę. A co pan myślał? Tu też postęp. Potem z kliszą do właściwego pokoju, a czasami nawet do kilku, bo tu nie robią nic na łapu capu, ale dokładnie, żeby było sprawiedliwie. I jak już sobie wszystko obejrzą, to decydują, na który oddział.
SERCOWY – Jak to?
WSZĘDOBYLSKA – A tak. Co pan myślał? Że pana od razu wyślą do
nieba? Teraz nie ma takich, co by zasługiwali na to szczęście. Niebo się wyludnia, to zreorganizowali czyściec. Wszystko tu mają, antybiotyki na diabelskie bakterie, szczepionki, a jak trzeba, to nawet wytną to i owo. I odwyk, i modna w teraz ta, jak jej tam… a! psychoterapia. A jak już nic nie pomaga to przeszczep.
SERCOWY – E! Mówi pani od rzeczy. Tfu! Gusła!
CIEKAWSKA – (podniecona) Przepraszam, właśnie przechodziłam obok
i usłyszałam pani słowa… Taka jestem zdezorientowana… (konspiracyjnie) Niech pani powie, co robią z najgorszymi grzesznikami? Ich też leczą?
WSZĘDOBYLSKA – No pewnie. A co pani myślała, że tu jest
sprawiedliwość dla wybranych, jak u nas na ziemi? Tu ma wyjątków. Tyle że nie wszystkich da się wyleczyć. Bo jak u takiego nie ma ani jednej jaśniejszej plamki w duszy, ani jednego dobrego uczynku, to leczenie nie pomoże. Takiemu nawet przeszczep nic nie da, bo nastąpi odrzut. Diabelskie z anielskim nie będzie razem siedziało, to jasne jak słońce.
SERCOWY – Brr! Nie mogę tego słuchać. Ledwie człowiek tu
trafił, a pani opowiada o takich okropnościach. Aż się robi słabo. Nie, to nie może być prawda. A jeśli tak, to ja wracam.
WSZĘDOBYLSKA – Chciałby pan. Ale nic z tego. Trzeba było tak nie
szaleć. W pana wieku należy się oszczędzać. A pan co, najpierw tańce, wódka, szampan, a potem jeszcze bara bara. I serduszko nie wytrzymało. Chociaż ładna była.
SERCOWY – A co to panią obchodzi?
WSZĘDOBYLSKA – Mnie tam właściwie nic. Nawet to, że to nie była
pana żona. Gorzej z panami aniołami. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu i w dodatku cudzołóstwo. No i okłamanie żony. A to tylko ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Szybko pan stąd nie wyjdzie.
SERCOWY – (oddycha z trudem) No nie, żeby tak człowieka
denerwować. Tchu we mnie nie ma. Myśli pani, że granie na cudzych nerwach to nie grzech? Gdybym ja miał decydować, to od razu kazałbym przeszczepić pani język albo w ogóle obciąć.

Chichoty.

WSZĘDOBYLSKA – No wie pan!
SERCOWY – A w ogóle skąd pani tyle niby wie?
CIEKAWSKA – No właśnie, to trochę zastanawiające.
WSZĘDOBYLSKA – Patrzcie ją! (przedrzeźnia tamtą) Zastanawiające!
Nad czym tu się zastanawiać. W śpiączce leżę już piąty dzień. Ani tu, ani tu. Kręćka można dostać w tym przedsionku. No to zaczęłam się trochę rozglądać i pytać. Lepiej wiedzieć, co człowieka czeka.
SERCOWY – Plotek tylko pani nazbierała.
WSZĘDOBYLSKA – (szeptem) Od aniołów wiem, oni nie kłamią.
SERCOWY – I niby akurat pani o tym wszystkim opowiedzieli?
WSZĘDOBYLSKI – A co, może gorsza jaka jestem? Chcieli, to
opowiedzieli, a pan niech się lepiej zacznie modlić. Dobrze radzę. Wszystkim dobrze radzę. Pani też. Jak się ma takie futro, to pewnie nie z uczciwej pracy.
CIEKAWSKA – Też coś… Przyczepi się taka jak rzep psiego ogona.
Idę. Tam ktoś tak pięknie śpiewa. Cudownie, anielsko. Wybierze się pan ze mną? (trochę kokieteryjnie) Posłuchamy oboje. Zawsze to przyjemniej w miłym towarzystwie.
SERCOWY – Tak, oczywiście, chodźmy. Służę pani.
WSZĘDOBYLSKA – Proszę, jak się toto puszy, taka gruba foka. Mówi
człowiek takiemu, co wie, a ten leci za taką wywłoką. Tfu. O, następny idzie. Chudy jakiś. Narkoman czy co? A za nim podskakujące dziecko. Ani sekundy przerwy. A ja ani tu, ani tam. (wzdycha) Boże, co za nuda.

3/
KIEROWCA – (pijany) Przepraszam, przepraszam. Co za cholerny
ścisk. Z drogi. No, niech się pani przesunie. Przejście. Muszę przejść. Nie słyszy pan.
UPARTY – Nie słyszę.
KIEROWCA – Co to za obyczaje? Co to za miejsce? (czknięci)Pcha
się taki motłoch do drzwi i jeszcze nie przepuści.
UPARTY – To pan próbuje się wepchać.
KIEROWCA – Ja, ja próbuję się wepchać? Ja mam pierwszeństwo.
Przepustkę, mandat! A pan, co pan ma?
UPARTY – Odczep się pan i stój jak inni. Przyjdzie i pana kolej.
KIEROWCA – To już skandal. I żadnego porządku. Żeby tak pakować
człowieka bez żadnej wstępnej selekcji do wspólnej sali, po kolei, jak leci?! W dodatku tu nie ma ławek. To oburzające. Mogliby wpuszczać razem z samochodem, to przynajmniej ta hołota nie ocierałaby się o człowieka.
BABCIA – Człowieka? To ty jesteś człowiek? Czy człowiek wsiada
po wódce do samochodu, wjeżdża na chodnik i zabija niewinnych ludzi? Żeby jeszcze nie było stać na taksówkę. Ale widać, że stać. Nawet na limuzynę stać.
KIEROWCA – A ty, babciu, gdzie lazłaś o tej porze? Jeszcze nawet
nie świtało. W klozecie pracujesz czy co? (rechocze)
BABCIA – Tylko nie babciu. Krów z tobą nie pasałam, chłystku.
Widzicie go! Jeszcze ma pretensję. Ja to ja, stara już jestem i właściwie to już mi się czasami żyć nie chciało. Ale mało ci było zabić starą babę, musiałeś jeszcze odebrać życie dziewczynie, która wracała z dyżuru w szpitalu. Dwadzieścia siedem lat, dwoje dzieci, mąż. Wszystko jak trzeba. Zresztą, i tego ci było mało, musiałeś jeszcze przejechać kota. Tfu!
KIEROWCA – No, no! Tylko nie tfu. Ty wiesz, kim ja jestem?
(czknięcie) I co mogę? Wszystko! Słyszycie! Wszystko! Chciałem, to przejechałem. Przejechałem! I jak zechcę to jeszcze przejadę! Gdzie jest mój samochód? Gdzie on jest?
BABCIA – Czarci pomiot! Inaczej zaśpiewasz w smole.
KIEROWCA – Ja mam immunitet, babciu. (czknięcie) A! Pewnie nawet
nie wiesz, co to takiego. Na pewno to nie jest rodzaj papieru toaletowego… (śmieje się) Jedno ci powiem, gówno mi zrobią. A jakby co, to dam w łapę prokuratorowi albo pokażę mu jego teczkę i po balu. Co ty na to, babciu?
BABCIA – A idźże, pijaczyno, odczep się. Anioły słychać. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, bądź wola twoja…

4/
DZIEWCZYNKA – Kici kici. Kici kici. No chodź. Nie bój się.
(miauknięcie) Jaki śliczny, czarny kotek. (miauknięcie, mruczenie kota) Mięciutki, puszysty.
ANTROPOCENTRYCZKA – To koty też tu są?
WSZĘDOBYLSKA – Koty i psy, a co pani myślała, że one nie mogą do
raju? Też się dziwiłam w pierwszej chwili. Nawet się oburzałam jeszcze ze dwa dni temu. Teraz to już mnie nawet krokodyl nie dziwi.
ANTROPOCENTRYCZKA – No ale… Czy ja wiem… Taki czarny kot. O,
ani jednej jaśniejszej plamki.
WSZĘDOBYLSKA – Czarny czy biały, a co to za różnica. One też mają
duszę. A czasami to i grzechy na kocim sumieniu. Kot mojej sąsiadki sikał gościom do butów. Po prostu nie znosił obcych. A tam posadzki, dywany, to jak nie zdjąć butów? A po kocie nie wypierze się, co to to nie. Aż w końcu doszłam, że nie lubi plastiku i tylko w takich butach tam chodziłam. Ja zresztą wolę psy. W niebie będę miała jamnika. Przed prześwietleniem wypełnia się ponoć taką specjalną ankietę. No wie pani, co kto lubi, czego by sobie życzył, a czego nie. Więc ja zaznaczę, że chcę jamnika. Mąż mi nigdy nie pozwalał trzymać psa, bo go denerwowało szczekanie.
ANTROPOCENTRYCZKA – Mnie też denerwuje szczekanie.
WSZĘDOBYLSKA – To niech pani wpisze, że nie życzy sobie pani w
niebie sąsiadów z psami. Warto wcześniej dobrze się nad wszystkim zastanowić. Dobrze pani radzę. Bo jak się coś pominie, to do kogo potem mieć pretensję. No.
ANTROPOCENTRYCZKA – Uf! Zdenerwowałam się. Ankieta. Nie wiem, jak
sobie z nią poradzę bez okularów.
WSZĘDOBYLSKA – Dowiadywałam się o to. Anioł pomoże, przeczyta i
wpisze odpowiedzi. Tylko trzeba wiedzieć, co odpowiadać.
ANTROPOCENTRYCZKA – No nie, ja tu sobie spokojnie chodzę, tracę
czas, a tu trzeba wszystko dokładnie przemyśleć. Przepraszam, ale muszę zaraz zrobić sobie listę. Tak, lista. To mi zawsze pomagało. Przepraszam.
WSZĘDOBYLKA – Nerwowa jakaś, czy co. Psów nie lubi. Kotów nie
lubi. Pewnie i samej siebie nie lubi. (krzyczy) A ty co? Do cudzej kieszeni pchasz łapy?
CHŁOPAK – Co pani! Tylko przechodziłem. Tej małej nie chciałem
potrącić. Kręci się pod nogami razem z tym swoim kotem.
DZIEWCZYNKA – Kici, kici, kici. Kiciuś… (kot może miauknąć)
WSZĘDOBYLSKA – Patrzcie go! Nie dość, że złodziej, to jeszcze
kłamie w żywe oczy. Co ty myślisz, że ja już czucia nie mam? Że za stara jestem, by złodzieja poznać? Ja takich gnojków codziennie widzę na ulicy, co to się tylko wałęsają i szukają okazji. Ale żeby tu kraść, w przedsionku, to już ty chyba sumienia nie masz. I żeby to jeszcze jakąś babę w futrze albo jakiegoś bogacza, ale taką biedą kobietę jak ja? Do piekła pójdziesz i to żywcem.
CHŁOPAK – Piekło? Jakie piekło? Wierzy pani w ten kit? W końcu
zaczyna się trzecie tysiąclecie. Postęp. Cywilizacja. Wszystko idzie do przodu. A pani mi wciska gadki o piekle. Nie wiem, jak tam jest, ale na pewno nie tak, jak to sobie wyobrażają głupki. Wszystko lśni od metalu i szkła, po ulicach zasuwają luksusowe auta, o których nam się nawet nie śniło. Drzewa są ze szkła, trawa z migoczących światłowodów. Tyle tylko że to nie dla wszystkich. Rozumie pani? To jest właśnie kara, gdy inni opływają w luksusy, a człowiek może sobie tylko na to popatrzeć. Tak wygląda dzisiejsze piekło i niebo. To to samo miejsce, tylko że dla jednych jest niebem, a dla drugich piekłem. A, ja już się przyzwyczaiłem, że zawsze mam do tyłu. Jak sam człowiek sobie czegoś nie zorganizuje, to i nie ma.
WSZĘDOBYLSKA – Bóg jest sprawiedliwy. Nie uczyli cię tego na
religii.
CHŁOPAK – Bóg może i tak. Ale wie pani, jak to jest z
pomocnikami. Ja tam bym na pani miejscu nie liczył na zbyt wiele.
WSZĘDOBYLSKA – A, co ty mi tu mydlisz oczy. Złodziejskie
nasienie. Patrzcie go, o niebie opowiada jak o swojej dziadowskiej dzielnicy. Co ty tam wiesz. Lepiej byś pacierz zmówił, to może anieli zlitują się nad tobą.
CHŁOPAK – Anieli? (śmieje się) Ale pani ma gadane. Jacy anieli.
Kogo ma pani na myśli, tych mięśniaków przy drzwiach? Dobrą mają fuchę. Też bym chciał tak sobie stać i przepuszczać, kogo by mi się podobało. Panią to trzymałbym w przedsionku z miesiąc, a tamtą, widzi pani te zgrabne nóżki, tamtą wpuściłbym od razu.
WSZĘDOBYLSKA – A, nie mam zamiaru tego słuchać. (śmiech chłopaka)
Czas na różaniec.
CHŁOPAK – (śmieje się) Anieli! Różaniec. (śmiech miesza się z
muzyką)

5/
TANCERKA – (ćwiczy) Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa,
trzy…
NARKOMAN – Nie ma pani czegoś? Amfy albo chociaż trawki? Zresztą,
może być nawet klej.
TANCERKA – Klej? Co chcesz nim skleić?
NARKOMAN – Niech pani nie udaje. Wszyscy artyści biorą. Bez
towaru nie przetrzymam tego pieprzonego przedsionka.
TANCERKA – Ach, a to ci chodzi… Nie, nie mam. Tu chyba niczego
nie dostaniesz.
NARKOMAN – Akurat. Nie ma takich miejsce. Zawsze znajdzie się
taki, co ma jakiś zapasik. Ale w tym pieprzonym bałaganie trudno się zorientować. Niech pani nie macha tymi swymi kończynami. To mnie denerwuje. (krzyczy) Wszystko mnie denerwuje.
TANCERKA – Nie macham, tylko ćwiczę. Słyszysz tę muzykę. Nigdy
podobnej nie słyszałam. Chciałabym to zatańczyć. Tylko czy można zatańczyć coś tak pięknego?
NARKOMAN – Gówno mnie obchodzi muzyka. Muszę coś wziąć. słyszy
pani?
TANCERKA – A cóż ja ci na to poradzę… Zaraz, był tu taki
jeden… Proszę pana, proszę pana!
HANDLARZ – Wołała mnie pani?
TANCERKA – Mówił pan, że handlował pan na ziemi różnymi rzeczami.
Ten chłopak ma do pana interes.
HANDLARZ – Z takimi gnojkami nie robię interesów. Jeden z nich
wsadził mi nóż między żebra.
NARKOMAN – Ma pan coś?
HANDLARZ – Nawet gdybym miał, to byś nie dostał.
NARKOMAN – Zlituj się pan. Muszę coś wziąć, muszę.
HANDLARZ – Skończyło się i dla mnie, i dla ciebie. Koniec,
zrozumiano?
NARKOMAN – Gówno prawda. Myśli pan, że tu czegoś nie biorą? Kto
by bez tego wytrzymał w niebie, że o piekle nie wspomnę. A ponoć jest jeszcze czyściec. Jedna baba mówiła o odwyku. Dobre sobie. Tam to już na pewno mają jakiś super towar. Trzeba tylko się tam dostać. Odsłużę panu w czyśćcu. No co? Stoi?
HANDLARZ – Nie.
NARKOMAN – Niech pan uważa. Bo jak trafi pan do nieba, to
handelek diabli wezmą. Tam musi być pod dostatkiem wszystkiego, więc będzie też hera, koka i wszystkie inne cuda i cudeńka. Będę sobie ćpał przez całą długą wieczność. Aniołki będą śpiewały, a pan będzie żałował, że nie można zrobić na tym biznesu. Bo jak jest czegoś w bród, to nici z interesu. Tak więc ja będę sobie leżał i ćpał, a pan będzie miał z tego gówno. W dodatku tam będzie wszystko niebiańskiej jakości. Odlot też będzie niebiański. Tyle że muszę przeczekać ten cholerny przedsionek. To co, zrobimy interes?
HANDLARZ – Nie, gnojku. I wiesz, co ci powiem? Tak jakoś mi się
wydaje, że nie trafisz do nieba, a do piekła. Obaj tam trafimy. A wiesz, jak tam będzie? Przez całą wieczność będziesz na głodzie. Tego właśnie ci życzę. Pociesz się, że mnie pewnie spotka coś dużo gorszego.
NARKOMAN – Spadam stąd. Nie będę tego słuchał. Nie mam
najmniejszego zamiaru. Ktoś musi mieć towar w tym pieprzonym miejscu. (krzyczy) Musi! Znajdę go! Zobaczycie, że znajdę.
HANDLARZ – Znajdź.
NARKOMAN – (do siebie) jasne że znajdę. Zaraz, tylko się
rozejrzę. Zobaczycie…

6/
WSZĘDOBYLSKA – Ma pan magistra?
NIEUŻYTY – Mam i co z tego?
WSZĘDOBYLSKA – Panu to dobrze, a ja nie skończyłam nawet
podstawówki. Wydawało się, że po śmierci nie będzie to miało znaczenia. Ale biednemu to zawsze wiatr wieje w oczy. (ścisza głos, konspiracyjnie) Słyszałam, że żądają tu życiorysu na piśmie. I według tego, co kto napisze, kierują na odpowiednie stanowiska. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Widać, że nie ma jej też w zaświatach. No bo co napisze w życiorysie taka baba jak ja. Czy ja w ogóle jeszcze potrafię pisać. Patrz pan na moje powykręcane artretyzmem ręce. A oni ponoć zwracają uwagę na wszystko, na charakter pisma, no i na ten, jak mu tam, styl. I jeszcze z tym, z sensem musi być. Co pan na to?
NIEUŻYTY – Nic.
WSZĘDOBYLSKA – No tak, panu wszystko jedno. A ja byłam salową
na ziemi, pewnie i tu będę. Tylko jeszcze nie wiem, czy w niebie, czy w piekle. Boże, jakie to życie ciężkie. Z nikąd pomocy. Już się dowiadywałam, czy by mi kto tego życiorysu teraz nie napisał. Nauczyłabym się go na pamięć, a potem przepisała na papier. No co, zły pomysł? Tylko że nikt nie chce. Naród taki nieużyty. A tu czym zapłacić? Na ziemi to miałam trochę złota. Mówię, że to dobry uczynek, ale nikt nie ma tu do tego głowy. Może by pan napisał, co?
NIEUŻYTY – I co, myśli pani, że się ktoś na to nabierze? I w
ogóle, kto pani naopowiadał takich bzdur? Tylko mi pani zawraca głowę. Życiorys! Też coś! Czyśćce, antybiotyki na diabelstwo, a teraz jeszcze życiorysy! Zwariować można z tą ciemnotą.
WSZĘDOBYLSKA – Patrzcie go, niedowiarka!
FANTASTA – A ja słyszałem, że teraz odsyłają grzeszników z
powrotem na ziemię. Oczywiście nie w tej samej postaci. Czyściec to bzdura. Nie ma żadnego czyśćca tylko parę salek. Najpierw jest pomieszczenie z wykrywaczem kłamstw. Tam wychodzi na jaw, kto nadaje się do nieba. Czasami też znajduje się taki, co nadaje się tylko do piekła, ale teraz ponoć mają takie normy, że w piekle pusto. Resztę biorą do drugiego pomieszczenia, gdzie mają specjalną aparaturę do prania mózgów. Po takim czymś dusza nie pamięta, że już była na świecie i może się ponownie urodzić. I to wszystko. Kiedyś był czyściec, owszem, ale potem narobiło się tyle grzeszników, że zabrakło miejsca. Tak to, wszystko się reformuje.
NIEUŻYTY – A ja wam mówię, że nie warto się nad tym wszystkim
głowić. Zaświaty to zaświaty. Wszystko tam będzie inaczej, niż na ziemi. Inaczej. I nie na nasze ziemskie myślenie, i oczy, i uszy.
WSZĘDOBYLSKA – No ale jak ja jestem ciągle taka sama. Jestem
tu już ze dwa tygodnie i jakoś się nic nie zmieniłam. To co ze mną będzie w tym innym świecie?
NIEUŻYTY – No właśnie. I dopóki się pani nie zmieni, to nigdzie
pani nie wejdzie, niczego nie usłyszy i nie zobaczy.
WSZĘDOBYLSKA – To jak to tak? Będę się tak plątać w tym
przedsionku w tę i we w tę nie wiadomo jak długo?
NIEUŻYTY – Tak. Właśnie tak.
WSZĘDOBYLSKA – A pan, co pan tu jeszcze robi?
NIEUŻYTY – To samo co pani, plączę się. Wiedzieć, to nie to samo,
co się zmienić. Może do tego trzeba odrobiny łaski albo czasu. Kto to wie.
WSZĘDOBYLSKA – (wzdycha) Oj ciężko na duszy. Nie dla prostej baby
to wszystko. Sama już nie wiem, co jest prawdą, a co ludzkim wymysłem. Czego to ja już tu nie słyszałam. Zgłupieć tylko od tego można. Boże, Boże…

7/
TANCERKA – Raz, dwa i trzy. Raz, dwa i trzy…
FILOZOF – A pani ciągle ćwiczy?
TANCERKA – Tak. Czasami już, już mi się wydaje, że umiem to
zatańczyć. Ale to złudzenie. Człowiek tak łatwo się łudzi. Zawsze mi się wydawało, że umiem wyrazić ciałem wszystko… Grzech pychy. Tak rzadko o nim pamiętamy. Ale… czy ja pana nie nudzę?
FILOZOF – Ależ skąd. Niech pani mówi dalej.
TANCERKA – Właściwie niewiele mam do powiedzenia. Zawsze wszystko
opowiadałam tańcem. A teraz nie potrafię oddać tej lekkości, o której marzę, błękitu, światła. Ćwiczę i ćwiczę…
FILOZOF – Cierpliwie…
TANCERKA – Ma pan rację. Nie można tak od razu pozbyć się
wszystkiego co ziemskie. Będę miała na to całą wieczność.
FILOZOF – Tak pani sobie wyobraża niebo, jak salę z lustrami z
drążkami, gdzie będzie można i będzie trzeba ćwiczyć?
TANCERKA – Nie wiem, może raczej tak wyobrażam sobie czyściec. A
niebo jak scenę. Wejdę tam i zacznę tańczyć. Będę tańczyła jak nigdy przedtem, doskonale, lekko, prawie jak jaskółka albo ptasie pióro na wietrze… Ale to będzie potem, kiedyś.
FILOZOF – (śmieje się) W takim razie ja powinienem marzyć o
profesurze w niebie. A może lepiej o dyskusji z Sokratesem. Pewnie by się zdziwił moimi dwudziestowiecznymi poglądami. Zresztą, może i nie. Tylu filozofów trafiło tam przede mną.
TANCERKA – Pan sobie ze mnie żartuje.
FILOZOF – Trochę. Tak się pani męczy przy tym drążku. A przecież
ciągle jeszcze nie wiemy nic pewnego o tym, co jest za tamtymi drzwiami. Każdy przychodzi tu z gotowym planem na niebiańskie życie. Nikt nie myśli o grzechach, o duszy, nie zlicza dobrych i złych uczynków. W średniowieczu w przedsionku wszyscy klęczeli i modlili się. Grzesznicy ze strachu, świętobliwi, by zjednoczyć się z Bogiem i podziękować za godną śmierć. A my wszyscy tutaj… A! Jakie to żałosne, nie uważa pani?
TANCERKA – Zawsze mi się wydawało, że taniec to rodzaj modlitwy.
A ćwiczenia to były takie moje litanie. Ciągle jeszcze wydaje mi się, że Bóg lubi taniec, bo lubi piękno.
FILOZOF – Może i tak. Więc niech się pani modli po swojemu.
TANCERKA – A pan? Jak pan się modli?
FILOZOF – Milczeniem. Ale takim wewnętrznym. Rozumie pani?
Wypycham z głowy wszystkie cisnące się do niej słowa, myśli, a zwłaszcza gotowe formułki. Gdy przekroczę tamte drzwi, chciałbym mieć w środku pustkę. Nie dlatego, że boję się swoich myśli. Są jakie są, w odpowiedniej chwili zostaną zważone na szali sprawiedliwości. Chciałbym o nich zapomnieć jedynie dlatego, by nie przysłoniły mi tego nowego świata, który już wkrótce zobaczę. Przyzwyczajenia… Najgorsze są przyzwyczajenia. Całe nasze życie budujemy z przyzwyczajeń. A najbardziej przyzwyczajamy się do tego, że żyjemy. Tak trudno nam oderwać się od jedzenia, trawienia, wydalania, od telewizora, od tabletki na sen, od kawy na przebudzenie. Przyzwyczajenia i przywiązania. Przywiązani do niekochanego męża lub żony, do nieudanych dzieci, do starego psa, do begonii na parapecie, do zagraconego mieszkania. Niesiemy to wszystko w sobie do końca. Jedni mają nadzieję, że po drugiej stronie będzie podobnie, tylko trochę lepiej, inni sądzą, że ziemskie życie to klisza, która nabierze właściwych kolorów dopiero w niebie.
TANCERKA – A pan, co pan o tym wszystkim myśli?
FILOZOF – Nic nie myślę, nie chcę nic myśleć. Chcę się zdziwić.
Chcę się zachwycić. Doznać olśnienia. Oniemieć. Niech to będzie nowe i inne. Nic z rzeczy, które już znam. I nic z przeczuć proroków, wizjonerów, nic ze świętych ksiąg. Rozumie pani?
TANCERKA – Tak, myślę, że tak. Chce pan wierzyć, że Bóg jest
Bogiem, a nie trochę większym, bogatszym i więcej mogącym człowiekiem.
FILOZOF – Tak. Doskonale to pani ujęła. Czas na naszą modlitwę.
Niech pani wraca do ćwiczeń.
TANCERKA – Tak. Muszę ćwiczyć. Raz, dwa i trzy. Raz, dwa i
trzy. Raz, dwa, trzy…

8/
FACET Z TELEFONEM – Halo, kochanie, słyszysz mnie? Halo! Halo!
Cholera, pewnie słyszy „Abonent czasowo poza zasięgiem” albo inne tego typu bzdety. To skandal, żeby nie można było zadzwonić stąd do własnej żony. Rozumiem z nieba bądź piekła, ale stąd, z przedsionka? Nie stać ich na telefonię komórkową czy co? Halo! Kochanie? Halo! Słyszysz mnie? Kochanie! Daj jakiś znak. Jakikolwiek. Chociaż jedno krótkie piknięcie. Wiem, że ostatnio nie miałem dla ciebie czasu, ale to by się zmieniło. Przecież ci obiecałem. Halo? Może jeszcze nie wszystko stracone. Zaraz mnie ktoś znajdzie w biurze na podłodze. Portier albo sprzątaczka. Słyszysz! Kochanie!
WSZĘDOBYLSKA – Daj pan spokój. Głowa boli od tego halo i halo.
Teraz mu się zachciało telefonować. Nie czas i pora. Lepiej zacząć się modlić. Dobrze radzę. Za dobrze by było, gdyby w każdej chwili pod ręką był telefon.
FACET Z TELEFONEM – Czemu za dobrze. Normalnie. Dlaczego zaświaty
nie mogłyby się w końcu unowocześnić? Nie rozumiem. I to oddzielenie od ziemi, te tajemnice. Teraz ziemia jest globalną wioską. Człowiek przyzwyczaja się do tego. A tu jak w jakiejś głuszy czy tunelu. To mi przypomina żelazną kurtynę. Może ci w niebie i w piekle nie chcą demokracji? Może tam wcale nie jest tak dobrze? Tylko nam to wmawiają ich agenci, księża?
WSZĘDOBYLSKA – Język panu sparszywieje od takiego gadania.
Patrzcie go. Komunistów robi z aniołów! Wymyślił! Tfu! Czego to się człowiek nie nasłucha. Sił już do tego wszystkiego nie mam. Kara jakaś czy co, że muszę w tym przedsionku siedzieć i słuchać głupot. A jak się tu życie dłuży. Posprzątałabym w domu, kurze starła. Za tydzień święta. Kto zrobi staremu porządki? A, niechby już coś postanowili w mojej sprawie. W prawo lub w lewo. Mnie tam wszystko jedno, byle się już wyjaśniło. Tak, już mi wszystko jedno…

9/
Pikanie aparatury.

PIELĘGNIARKA – (jej głos może być przetworzony) Proszę pani,
proszę się obudzić.
WSZĘDOBYLSKA – (sennie) Obudzić… Gdzie ja jestem…
PIELĘGNIARKA – Proszę pani, proszę pani. Pobudka. Śpi już pani
tak od dwóch tygodni.
WSZĘDOBYLSKA – (sennie) Śpię?
PIELĘGNIARKA – Niech pani nie zasypia. Proszę pani! Pani mąż
przychodzi codziennie i płacze. Jest pani mu potrzebna. I jamnikowi. Mówił, że kupił pani jamnika.
WSZĘDOBYLSKA – To on też tu jest?
PIELĘGNIARKA – Przyjdzie jak zwykle po południu. Operacja się
udała. Wszystko jest w porządku.
WSZĘDOBYLSKA – Operacja? Co mi przeszczepiono? Język? Czy to
znaczy, że mam już anielski język?
PIELĘGNIARKA – Jejku, ona bredzi. (krzyczy, potem jej głos oddala
się) Doktorze, doktorze. Pacjentka spod siódemki! Jej coś jest! Doktorze!
WSZĘDOBYLSKA – Dziwny ten szpital. Taki jak u nas na Pradze. O,
karaluch. E… w zaświatowym szpitalu chyba nie ma karaluchów. O Jezu, ja chyba żyję, żyję! O! (jakby ją zabolało) No jasne, że żyję. Przecież mnie boli w środku. I jeść się chce. Co też to mnie się takiego śniło… dziwy jakieś… A, nie czas o tym myśleć. Słaba taka jakaś jestem. Senna…

Muzyka jak na początku.